Patrycja Adamkiewicz to jedna z dwóch polskich taekwondzistek, które wystartują na igrzyskach w Tokio. Obie zresztą – druga to Ola Kowalczuk – są w stanie zawalczyć nawet o medal. Z czym je się taekwondo? Jak wyglądają walki? W jaki sposób można taktycznie przygotować się pod konkretne rywalki? Jakie jest ulubione kopnięcie Patrycji? O tym wszystkim opowiadała w audycji “Kierunek Tokio”, tworzonej we współpracy z PKN ORLEN. Przed wami spisana wersja tej rozmowy.
KAMIL GAPIŃSKI: Chciałbym, żebyś na samym początku opisała ten sport. Tak jakbyś mówiła o nim komuś, kto może nie mieć zielonego pojęcia o różnicach między taekwondo a karate, bo kiedyś obejrzał „Karate Kida” i na tym kończy się jego znajomość sztuk walki. Co to za dyscyplina?
PATRYCJA ADAMKIEWICZ: Generalnie taekwondo pochodzi z Korei Południowej, można je podzielić na olimpijskie oraz nieolimpijskie. Ja trenuję to pierwsze. To sztuka walki, w której używamy tylko nóg. Kopiemy przeciwnika w brzuch albo w głowę i tak zdobywamy punkty. W inne miejsca kopać nie można.
Jaka jest różnica między taekwondo olimpijskim a nieolimpijskim?
W nieolimpijskim można używać rąk i mają tam też więcej „mniejszych” konkurencji typu testy na siłę czy wyskok. Największa różnica to oczywiście ta, że taekwondo olimpijskie jest na igrzyskach, a nieolimpijskiego tam nie ma. U nas jest też więcej ochraniaczy, praktycznie na wszystko, łącznie ze szczęką czy kroczem. Są też kaski, ochraniacze na brzuch, ręce, nogi… U nas też, oczywiście, w czasie walki używamy dużo siły i nie mamy ograniczeń, jeśli chodzi o siłę kopnięć. Możemy nawet znokautować swojego przeciwnika, jeśli mocno kopniemy.
Często zdarzają się nokauty?
Różnie. Częściej u mężczyzn niż u kobiet, sporo zależy też od kategorii wagowej. Wiadomo, że im cięższa kategoria, tym kopnięcia są mocniejsze i łatwiej kogoś znokautować. Generalnie nokauty występują, ale nie aż tak często.
Powiedz, czy opłaca się uprawiać taekwondo nieolimpijskie? Wiadomo, że gdy sport pojawia się na igrzyskach dostaje pewne dofinansowanie czy od sponsorów, czy ministerstw danego kraju. Dlatego zastanawiam się, po co uprawiać nieolimpijską odmianę sportu. Pewnie masz znajomych, którzy uprawiają to taekwondo nieolimpijskie.
Szczerze mówiąc nie mam ich zbyt wielu, ale mam znajomych, którzy przeszli z taekwondo nieolimpijskiego na olimpijskie. Widzą tę różnicę. Generalnie taekwondo nieolimpijskie bardzo często ma mistrzostwa Europy czy świata, więc tam rywalizują. Myślę jednak, że marzeniem każdego sportowca jest występ na igrzyskach olimpijskich. Samo to, że taekwondo olimpijskie daje taką możliwość, powinno do niego przekonywać. Tak naprawdę ja nawet nigdy nie widziałam treningu typowo pod taekwondo nieolimpijskie. Nawet nie wiem, jak to wygląda.
Wspomniałaś o igrzyskach, na które pojedziesz. Powiedz, jak doszło do tego, że się tam znajdziesz. W taekwondo podobno wcale nie było łatwo wywalczyć kwalifikacji.
Tak, system kwalifikacyjny w taekwondo jest dość skomplikowany. Mamy ranking olimpijski, z którego pierwsza szóstka kwalifikuje się automatycznie do Tokio. Reszta osób ma szansę zdobyć kwalifikację na turnieju dla swojego kontynentu. Każdy kontynent ma własne zawody, z których do Tokio jadą po dwie osoby z każdej kategorii wagowej.
Ile dziewczyn musiałaś w takim razie zbić, żeby w Sofii wywalczyć ten bilet?
Byłam rozstawiona z numerem trzecim, więc w pierwszej rundzie miałam wolny los. Potem walczyłam trzy razy, wszystkie te pojedynki musiałam wygrać, żeby dojść do finału. U nas jest tak, że jak się przegra, to od razu odpada się z turnieju.
Mnie by zżarła presja, gdybym miał z tyłu głowy, wychodząc na pierwszą walkę, że mogę od razu odpaść z turnieju. Trzeba się było pewnie wyłączyć i nie myśleć zbyt wiele?
Tak to u nas jest, tak naprawdę na każdych zawodach. Wyjątkiem są igrzyska – tam jest możliwość przejścia przez repasaże do strefy medalowej. Co do kwalifikacji, to wcześniej znałam listę zawodniczek, które tam będą, mogłam przygotować taktykę pod dziewczyny, z którymi znajdę się w połówce. Bo u nas rozstawienie z rankingu daje pewne spojrzenie na to, jak drabinka może wyglądać. Wiadomo, że „jedynka” nie zawalczy z „dwójką” szybciej niż w finale. Mogłam wstępnie sobie ułożyć sobie w głowie cały plan. Wiadomo, że to jest jednak niespodziewane i wszystko może się zdarzyć. Trzeba być gotowym na wszelkie możliwości.
Powiedz, jak wygląda przygotowanie taktyczne w taekwondo? Wszyscy wiemy, jak to działa w sportach zespołowych, gdzie są różne ustawienia, szuka się słabych stron, neutralizuje mocnych zawodników rywala. A jak to jest u ciebie – na co zwracasz uwagę, co jesteś w stanie przygotować, żeby zaskoczyć przeciwniczki?
Każda dziewczyna jest inna, ma inny styl walki. Wcześniej, analizując to ze swoim trenerem, oglądam wszystkie walki danych dziewczyn, jakie mogę znaleźć w Internecie. Jest ich zresztą dość dużo. Można wtedy wstępnie wypisać wszystkie mocne i słabe strony przeciwniczki. Na przykład co najczęściej powtarza w czasie walki czy którą nogą więcej kopie. Mogę też zobaczyć, jak walczy – czy więcej atakuje, czy może czeka na odpowiedni moment do kontry. My to wszystko – co robi rywalka, jak zdobywa punkty – wypisujemy i analizujemy, co ja mogę robić w czasie walki, podkładając pod te obserwacje moje mocne strony. Mój sparingpartner naśladuje potem przeciwniczkę, a ja próbuję szukać rozwiązań na to, co on robi.
Brzmi to trochę jak szachy. Tam też można imitować otwarcia przeciwnika. A jak wygląda u ciebie kwestia mocnych stron? Masz coś, z czego jesteś znana wśród swoich rywalek? Znak firmowy?
Mogę tak w sumie powiedzieć. U nas każde kopnięcie ma inną nazwę, moim ulubionym jest kopnięcie yop chagi, co pewnie nic ci nie mówi. To kopnięcie boczne, można je wykonać piętą albo stopą. To wypychające kopnięcie, dość mocne. Właśnie je najczęściej stosuję w trakcie walki, nim pewnie zdobywam najwięcej punktów. Oprócz tego jest też kopnięcie naeryo chagi, na głowę, też piętą. Tak jakby spadający młotek prosto na twarz. Robię to dość często, ale z roku na rok wprowadzam nowe techniki i doskonalę je, by moja taktyka nie była tak łatwa do rozczytania.
AUDYCJI “KIERUNEK TOKIO” MOŻESZ TEŻ POSŁUCHAĆ W FORMIE PODCASTU
Niedawno wygrałaś – pokonując pięć zawodniczek – Puchar Świata w Stambule. To twój największy sukces?
Turniej w Stambule był turniejem rangi G1, czyli Pucharem Świata. Turnieje G1 to turnieje, gdzie zdobywamy punkty do rankingu i szczerze mówiąc nie jest to mój największy sukces. Za ten uważam brąz mistrzostw Europy seniorów w 2018 roku.
Który zdobyłaś jako dwudziestolatka.
Zgadza się. To był mój pierwszy start na mistrzostwach Europy seniorów i na pewno jest to jeden z moich największych sukcesów. A takie turnieje jak ten w Turcji mamy dość często – możemy na nich sprawdzać swoją aktualną formę. Cieszę się, że go wygrałam, bo był to jeden z dwóch pierwszych turniejów po długiej, rocznej przerwie. Wygrałam tam z bardzo mocnymi dziewczynami, bo w półfinale na przykład z Marokanką, która również będzie na igrzyskach, a w finale z dziewczyną, która w kwalifikacjach była rozstawiona z „jedynką”. Ten turniej pokazał mi, w jakiej formie jestem, podbudował mnie.
Roczna przerwa, o której wspomniałaś, wynikała nie z kontuzji, a koronawirusa?
Zgadza się. Wszystkie nasze turnieje były odwołane. Nikt właściwie nie wiedział, kiedy to ruszy z powrotem.
Jak wtedy wyglądały twoje możliwości treningowe?
Przez pierwsze dwa miesiące, czyli kwiecień i maj, trenowałam w rodzinnym domu. Mam takie szczęście, że mieszkam w domu jednorodzinnym, więc z jednego pokoju zrobiłam małą salę treningową. Wykupiłam wszystkie potrzebne sprzęty – matę, ciężarki, trenażer. Miałam do tego rozpisany przez mojego trenera plan treningowy. W czerwcu otworzono nam Centralne Ośrodki Sportowe i wtedy już cały czas byłam na zgrupowaniach. Aż do października, kiedy był pierwszy start – mistrzostwa Polski seniorów. W grudniu za to odbył się pierwszy turniej międzynarodowy. W tamtym okresie cały czas trenowałam w tych ośrodkach, mieliśmy tam dobre warunki do trenowania. Zapewniali nam tam też bezpieczeństwo.
Powiedz, jak wygląda twój trening? Bo podejrzewam, że taki typowy niedzielny kibic może wyobrazić sobie, że ty cegły z półobrotu rozbijasz piętami, ale zakładam, że tak nie jest.
(śmiech) No tak, cegieł na treningach nie rozbijamy. Treningi różnią się tak naprawdę od tego, w jakim okresie jesteśmy – przygotowawczym, startowym czy może przejściowym. Nasze treningi trwają od półtora do dwóch godzin. Tak naprawdę na każdym jest inne założenie. Czasami to trening typowo pod szybkość, czasem pod siłę czy wytrzymałość. Różnią się. Generalnie… kopiemy. Albo w tarcze do treningów, wtedy ktoś nam je trzyma, albo w ochraniacze, czyli w to samo, co na zawodach. Wykonujemy przy tym jakieś sparingi, założenia taktyczne, rozwiązania pod zawody. Oprócz tego są też treningi typowo motoryczne czy też treningi na siłowni, żeby zbudować siłę naszych nóg, ale i rąk, bo w czasie walki zdarzają się sytuacje, gdy jesteśmy w bardzo bliskim dystansie i musimy się trochę poszarpać z przeciwnikiem. To też jest ważne. Są też na przykład treningi typowo biegowe.
Jaki jest optymalny wiek dla sportowca uprawiającego taekwondo? Ty jesteś młoda, rocznik 1998, wspominaliśmy, że zdobyłaś medal mistrzostw Europy jako dwudziestolatka. To normalne, że tak młode dziewczyny podbijają świat?
Raczej nie ma typowego wieku dla taekwondzisty, ale im wcześniej zaczniemy trenować, tym lepiej. Bo u nas ważne jest też rozciągnięcie, więc szybszy start zwiększa szanse na osiągnięcie dobrych wyników. Taki graniczny wiek jest, tak myślę, około trzydziestki, maksymalnie może 35 lat. Ostatnio coraz więcej wyników zaczynają robić bardzo młodzi taekwondziści. Na same igrzyska zakwalifikowało się dużo młodych osób, ja jestem wiekowo już tak pośrodku. Myślę, że gdy zdobywałam brąz mistrzostw Europy, nie byłam przesadnie młoda, to był taki wiek… akurat.
Ja jestem z rocznika 1983. Trafiają się tak starzy taekwondziści czy to już tylko trenerzy i jacyś weterani na mistrzostwach w ich kategoriach wiekowych?
Raczej weterani, niestety. (śmiech)
Myślę sobie, że w sumie mógłbym pamiętać pierwsze igrzyska, na których zadebiutowało taekwondo olimpijskie, bo było to Sydney. Taekwondo jest więc na igrzyskach 21 lat, było w Sydney, Atenach, Pekinie, Londynie, Rio de Janeiro i będzie też w Tokio. Rozmawiałaś ze starszymi kolegami czy koleżankami o tym, jak ten sport w wydaniu olimpijskim ewoluował?
Taekwondo zmienia się cały czas. Patrząc na to, jak wyglądało to na pierwszych igrzyskach, a jak teraz, to jest to coś zupełnie innego. Po pierwsze wszedł system elektroniczny, wszystkie punkty zdobywamy tak naprawdę za jego pomocą. Sędziowie jedynie przyznają punkt za uderzenie z ręki, ale to musi być technika wykonana wręcz idealnie. W Londynie po raz pierwszy wprowadzono ten system – ale tylko przy uderzeniach na brzuch, te na głowę nadal zaliczali sędziowie. Od Rio to poprzez niego naliczają się punkty i tu, i tu.
A czy ten system jest nieomylny? Można mu zaufać w stu procentach, czy rodzą się czasem kontrowersje?
Czasem zawodzi. To nie jest tak, że jak dotkniemy ochraniacz, to od razu dostajemy punkty. Każda kategoria ma przypisaną minimalną siłę, z jaką musisz trafić, żeby ten punkt „wszedł”. Im cięższa kategoria, tym próg siły jest wyższy. Czasem system zawodzi, wtedy nasz trener ma możliwość zgłosić video replay i sędziowie analizują to przy komputerze.
Czyli w taekwondo też macie – jak w piłce nożnej – VAR.
Dokładnie tak.
Jak długo trwa wasza walka? I jak duży to koszt energetyczny? Gdy się kończy, to człowiek słania się na nogach, czy bez przesady? Jesteście przecież obładowani tym sprzętem, który dźwigacie w trakcie walk.
Walka trwa trzy rundy po dwie minuty z minutą przerwy między rundami. Wygrywa zawodnik, który na koniec zdobędzie więcej punktów. Jeśli jest remis, to rozgrywana jest czwarta runda, która trwa minutę. Kto pierwszy zdobędzie w niej punkt, ten wygrywa. Jeśli chodzi o zmęczenie, to uważam, że taekwondo jest sztuką walki, gdzie naprawdę poświęcamy dużo energii na każdy pojedynek. Wykorzystujemy wręcz wszystkie swoje zasoby. Kopnięcia muszą być wysokie, mocne, ważna jest też koncentracja. Można się zmęczyć, ale to też zależy od naszego przeciwnika, jakim są wyzwaniem. Bo są zawodniczki, które kopią cały czas, a są takie, które wyczekują na okazję. Czasem jest też tak, że wygrywam dużą różnicą punktów, więc się nie zmęczyłam, a czasem gonię wynik, więc muszę dać więcej od siebie. Sporo od tego zależy. Do tego są te ochraniacze, właściwie wszystkie swoje ważą. Kask, szczęka, ten na brzuch. Dopływ tlenu przez to też nie jest tak duży, więc można się zmęczyć.
Dziękuję przy tej okazji, że nie znokautowałaś Moniki Wądołowskiej, gdy pojechała do ciebie na materiał. Widziałem, że trochę się pokopałyście.
Tak, myślę, że dała radę. Wiadomo jednak, że im więcej treningów, tym lepiej będzie.
Dla niej do igrzysk jeszcze daleka droga, ale chyba zostawimy je jednak tobie. Powiedzmy sobie o czym innym – taekwondo to narodowy sport i tradycyjna sztuka walki w Korei. Czy to oznacza, że to właśnie tam jest najpopularniejszy i ma swoją kolebkę?
Myślę, że tak. Taekwondo faktycznie jest tam jednym ze sportów narodowych. Zawodnicy z Korei są świetni. Zdobywają najwięcej medali, patrząc na mistrzostwa świata czy igrzyska. Od nich też mnóstwo osób dostało się do Tokio automatycznie, z rankingu olimpijskiego. Pamiętam, jak byliśmy na mistrzostwach świata właśnie w Korei, że publiczność była zafascynowana tym wszystkim. Myślę, że zdobycie brązu czy nawet srebra nie jest dla Koreańczyków niczym zadowalającym.
Patrzę na klasyfikację medalową igrzysk i widzę, że Korea zdobyła 19 krążków, Chiny 10, a dalej – co ciekawe – na trzecim miejscu jest USA z dziewięcioma, a za nimi Meksyk, który ma siedem. I tu jestem zdziwiony, bo Meksyk zupełnie mi się z tym sportem nie kojarzył.
Taekwondo rozwija się tak naprawdę na każdym kontynencie. Z Meksyku są bardzo dobrzy zawodnicy, na igrzyskach też będzie można zobaczyć kilku reprezentantów tego kraju. Ja mogę powiedzieć, że w tym tygodniu jadę akurat tam na obóz treningowy, będziemy przygotowywać się z ich kadrą.
Szczęściara! Choć ostatnio Adam Korol opowiadał mi, że gdy jeździł regularnie na obozy do Portugalii przed tym, jak w Pekinie zdobył złoto, to ludzie go nienawidzili. Bo on tam jechał i narzekał, że „znowu ta Portugalia, znowu będzie męczarnia, znowu odciski na palcach”. Wszyscy myśleli za to, że on tam pojedzie na wakacje i będzie leżeć pod palmą. Pewnie podobnie jest z tobą, na obozie będziesz zasuwać, szczególnie, że to już okres bezpośredniego przygotowania do startów.
Najpierw jedziemy tam na turniej, też rangi Pucharu Świata, taki jak był w Turcji. Potem zostajemy na treningi z tamtejszą kadrą narodową. Cieszę się na ten wyjazd, bo dostanę możliwość trenowania z innymi przeciwniczkami. Często jest tak, że wyjeżdżamy na takie obozy po prostu po to, by odbyć inne treningi, z innymi przeciwnikami, nie tylko z tymi, z którymi trenujemy na co dzień w Polsce. Tak jednak bywa, że wszyscy powtarzają, że „fajnie, lecisz na wakacje…”. Chciałabym pojechać na wakacje, ale tam jadę pracować.
Co łączy Tunezję, Wietnam, Niger i Gabon oraz na przykład Afganistan? Wszystkie te kraje mają medale olimpijskie w taekwondo. Czy ty pamiętasz, kiedy byliśmy najbliżej medalu olimpijskiego?
To było na ostatnich igrzyskach, mieliśmy dwóch reprezentantów: Karola Robaka i Piotra Pazińskiego. Wtedy Piotrek był najbliżej zdobycia medalu, zajął piąte miejsce. Przegrał tak naprawdę walkę o medal. Jak już mówiłam – na igrzyskach są repasaże. On z możliwości przejścia przez nie skorzystał, bo w pierwszej walce spotkał późniejszego złotego medalistę. Potem zawalczył o brąz i niestety przegrał. To był chyba jednak największy sukces Polski na igrzyskach. Jak do tej pory.
Rozumiem więc, że pierwszy medal olimpijski dla Polski w taekwondo przywiezie z Tokio Patrycja Adamkiewicz?
Bardzo bym chciała. (śmiech)
Fajne jest to, że nie boisz się mówić o tym, że medal jest twoim marzeniem.
Tak, to zdecydowanie moje marzenie. Zdaję sobie sprawę, że będzie go bardzo trudno zdobyć, ale będę chciała przygotować się jak najlepiej i do tego będę dążyć. Chcę potem powiedzieć sobie, że dałam z siebie wszystko. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
Ile dziewczyn startuje tam w każdej kategorii wagowej?
Szesnaście.
Czyli wygrywasz dwie walki i jesteś w fazie medalowej?
Medal zapewniony mają finaliści, więc trzeba wygrać trzy walki. Jak się odpadnie wcześniej, to są repasaże o brąz. Dużo zależy od drabinki i tego, jak ona się ułoży. Jeśli w pierwszej walce bym przegrała, ale trafiając na dziewczynę, która dojdzie do finału, to mam szansę na repasaż. Chyba że ja sama dojdę do półfinału, to też będę mogła walczyć w repasażu.
A ty już wiesz, z jakim numerem będziesz rozstawiona?
Mniej więcej, będę z ósemką albo dziewiątką. W zeszłym tygodniu odbył się ostatni turniej kwalifikacyjny, azjatycki, i zakwalifikowały się z niego dziewczyny, które w rankingu olimpijskim są za mną. W przyszłym tygodniu są jednak mistrzostwa Ameryki i Afryki, więc będę patrzyć na to, jak sytuacja rankingowa będzie wyglądać po tych turniejach.
W twojej kategorii – do 57 kilogramów – ostatnie dwa złota olimpijskie zdobywała Brytyjka Jade Jones. Czy ona nadal się bije, czy już nie?
Dalej się bije, będzie też w Tokio.
A ty już ją kiedyś pokonałaś czy jeszcze nie?
Walczyłam z nią, choć nie udało mi się wygrać. Było blisko, raz przegrałam różnicą dwóch punktów. To niewiele. Zobaczymy, co będzie na igrzyskach.
Czy ona jest siłą rzeczy główną faworytką w twojej kategorii czy pojawił się ktoś inny?
Myślę, że ona, bo będzie chciała powalczyć o trzecie z rzędu mistrzostwo. Mamy też jednak bardzo dobrą Koreankę czy Turczynkę. Tak naprawdę wszystkie te dziewczyny są na świetnym poziomie, każda ma sukcesy na koncie. Poziom będzie bardzo wysoki, każda z nas będzie w stanie powalczyć o medal. Taekwondo bywa zaskakującą dyscypliną, może się stać dużo rzeczy. Na poprzednich igrzyskach bywało, że faworyci odpadali w pierwszych walkach. Nie można mówić, że jest się pewnym, że ktoś zdobędzie medal, bo to też kwestia dnia, dyspozycji.
Widzę, że Jones jest wręcz celebrytką. Ma 176 tysięcy obserwujących na Instagramie. To mistrzostwo olimpijskie super wielkiej sławy jej nie dało, ale rozpoznawalność niewątpliwie wzrosła. Gdyby tobie udało się medal z Tokio przywieźć, też pewnie zadziałałoby to na promocję dyscypliny. Ludzie uwielbiają takie historie, że przyjeżdża młoda, bardzo dobrze wypowiadająca się dziewczyna, która zdobywa nagle medal olimpijski i mało kto o niej wcześniej słyszał, bo taekwondo nie jest przecież u nas przesadnie popularne. Przez pół roku nie robiłabyś potem nic poza odwiedzaniem telewizji śniadaniowych.
(śmiech) Taekwondo w Wielkiej Brytanii jest na bardzo wysokim poziomie, mają tam świetnych zawodników. Myślę, że Jones jest tam gwiazdą, patrząc na to, w jakich programach bierze udział, co reklamuje czy czego jest ambasadorką. W Polsce taekwondo nie jest znane, bo jeszcze nie udało nam się osiągnąć nic wielkiego na igrzyskach. Ja w Tokio będą z Olą Kowalczuk…
Właśnie, miałem o nią spytać. Bo nie jesteś rodzynkiem, a masz koleżankę, która startuje z kolei w kategorii powyżej 73 kilogramów.
Ostatnio na igrzyskach było dwóch mężczyzn, teraz będą dwie dziewczyny. Role nam się nieco zamieniły. Gdyby udało nam się zrobić dobry wynik, to na pewno nasza dyscyplina będzie bardziej rozpoznawalna. Może się dużo zmienić. Chciałabym, żeby taekwondo było bardziej znane i wiedziało o nim więcej osób. Postaram się promować dyscyplinę.
Medal olimpijski niewątpliwie byłby wspaniałą, darmową reklamą i to w całym kraju. Ola Kowalczuk też może powalczyć o medale?
Tak, myślę, że ma ogromne szanse, choćby patrząc na to, że uzyskała kwalifikację dzięki rankingowi olimpijskiemu, w którym była w pierwszej szóstce. Ma na swoim koncie również dwa złote medale z turniejów Grand Prix, jest też mistrzynią Europy… Mam nadzieję, że zdobędzie ten medal. Jednak, jak już powiedziałam wcześniej, taekwondo jest nieprzewidywalne, wszystko się może zdarzyć. Ale bardzo jej kibicuję, lubimy się, spędzamy czas na treningach i obozach.
Sparować chyba jednak nie możecie za bardzo? Ona jest przecież co najmniej 16 kilogramów cięższa, mogłaby ci zrobić krzywdę.
Czasem ze sobą walczymy.
To powiem ci, że odważna jesteś.
(śmiech) Nie no, po prostu dziewczyny walczą nieco inaczej niż chłopacy. Ona sama przyznaje, że widzi różnicę pomiędzy sparingami ze mną, a z chłopakami. Wiadomo, jestem niższa i lżejsza, ale na przykład na treningach, gdy obijamy tarcze, pomagamy sobie, trzymając je nawzajem. Nie ma z tym problemu. Dla mnie to też jakaś korzyść. Ola jest wyższa – ja sama mam 173 centymetry – więc z kolei muszę przez to wyżej kopać.
Mówiłaś, że turniej taekwondzistek jest zaskakujący i może toczyć się w sposób nieprzewidywalny. Twoja kariera też się w taki właśnie sposób rozwinęła, bo przecież mogłaś zostać pianistką. Jak to się stało, że poszłaś w taekwondo? I jaka była ta korelacja między tymi dwoma zajęciami?
To na pewno dwa zupełnie inne światy. Ja swoją przygodę zaczęłam od gry na pianinie. W jej trakcie mama stwierdziła, że pianistka powinna mieć dobrą postawę. W mojej miejscowości były treningi taekwondo, więc mnie na nie zapisała. Bywało, że prosto z zajęć pianina jechałam na treningi taekwondo albo odwrotnie. Musiałam umieć się przestawić z trybu wojowniczki na pianistkę. Przez sześć lat równocześnie trenowałam i grałam na pianinie w ognisku muzycznym. Po jego ukończeniu musiałam zdecydować. Myślę, że na wybór duży wpływ miało zdobycie mistrzostwa Europy kadetów w 2011 roku. Akurat w tym samym roku skończyłam ognisko.
Rozumiem, że nie żałujesz?
Nie, patrząc na to, gdzie jestem, zdecydowanie nie żałuję. Czasem jak bywałam w domu, to grałam dla siebie na pianinie, ale teraz tylko sport.
Może też dziwić, że pianino, a nie jakaś gitara, skoro pochodzisz z Jarocina. Macie tam przecież od lat festiwal.
(śmiech) Na gitarze też próbowałam swoich sił. Przez rok brałam udział w lekcjach. Jeśli jednak chodzi o rock i festiwal w Jarocinie, to nie są moje klimaty. Festiwal w dodatku odbywa się w lipcu, często mnie wtedy nie było, bo jechałam na obozy. W dodatku w Jarocinie mamy i ognisko muzyczne, i szkołę muzyczną, więc pianino wyszło tak po prostu. Moi rodzice są zafascynowani antykami, w domu mieliśmy jedno stare.
A grywasz jeszcze czasem dla przyjemności?
Aktualnie nie, bo moi rodzice pożyczyli pianino znajomym.
Pożyczyli pianino? Ale jak to w ogóle brzmi, rozumiem, że można pożyczyć suszarkę czy żelazko, ale pianino to trudna operacja do przeprowadzenia.
Tak, nie było łatwo, więc trudno też to pianino oddać. (śmiech) Więc czekam na ten moment, ale w domu jestem dosyć rzadko, więc nawet nie mam okazji.
ROZMAWIAŁ
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix