Do pewnego momentu byliśmy pełni obaw. Wydawało nam się, że choć dzisiejszy etap Vuelta a Espana zapowiadał się znakomicie, to ostatecznie z dużej chmury spadnie mały deszcz. W momencie, kiedy David Gaudu stopniowo zgarniał zwycięstwo w etapie, pierwsza trójka klasyfikacji generalnej jechała obok siebie. I nikt nie decydował się na atak. Dopiero na nieco ponad trzy kilometry przed metą wicelider Richard Carapaz ruszył do przodu. Ekwadorczyk walczył kapitalnie, ale do Primoza Roglica zdołał odrobić tylko dwadzieścia jeden sekund. Bez wątpienia za mało.
Roglic i Carapaz to zdecydowanie główne postacie tegorocznego hiszpańskiego wyścigu. Praktycznie od początku rywalizacji wymieniają się miejscami na szczycie klasyfikacji generalnej. Słoweniec co prawda bardziej polubił się z wygrywaniem pojedynczych etapów, bo zrobił to cztery razy, a Richard nie triumfował w ten sposób ani razu, ale to nie zmienia pełnego obrazu – ci panowie toczą bezpośredni pojedynek na wielkiej kolarskiej scenie.
Dzisiaj znowu na nich czekaliśmy. Przedostatni etap wyścigu miał być decydującym, bo już tylko podczas niego mogło dojść do większych przetasowań w klasyfikacji generalnej. Również na jej szczycie. Po znakomitej piątkowej jeździe Roglica sytuacja wyglądała tak: Słoweniec prowadził z 45 sekundami przewagi nad Carapazem, a trzeci Hugh Carthy tracił do niego 53 sekundy. Spore nadzieje mógł mieć też Dan Martin, który raczej na zwycięstwo już nie liczył (minuta i 45 sekund straty), ale podium jak najbardziej mogło chodzić mu po głowie.
Ekwadorska ambicja
Jak przedstawiała się trasa siedemnastego etapu? Liczyła nieco ponad 178 kilometrów i nie należała do najłatwiejszych – kolarze mieli do czynienia z mocno pagórkowatym terenem. Tuż po starcie ucieczkę utworzyło aż 34 kolarzy. W niej znaleźli się m.in. Nelson Oliveira, Pascal Ackermann, Mark Donovan, David Gaudu oraz Ion Izagirre. Harcownicy zdołali wypracować niemal 4 minuty przewagi nad resztą stawki. Dopiero na kilkadziesiąt kilometrów przed metą ich zapas zaczął wyraźnie maleć.
Na ostatnich kilometrach, w rozbitej już grupie liderów, rozpoczęła się walka o zwycięstwo etapowe. Apetyt na triumf mieli Izagirre, Donovan i Gino Mader, ale ostatecznie najlepszy okazał się Gaudu. Francuz na 4,3 kilometry przed metą objął prowadzenie i szybko stało się jasne, że już go nie odda. Zmierzał po swoją drugą etapową wygraną w tegorocznej Vuelcie.
Tymczasem w grupie, w której znajdowali się przede wszystkim Roglic, Carthy oraz Carapaz, działo się… kompletnie nic. Można było się zastanawiać: może po prostu chłopaki nie mają sił? I głowa wicelidera czy trzeciego zawodnika generalki chce walczyć, ale nogi już nie mogą?
Na całe szczęście Carapaz zdołał wykrzesać z siebie trochę sił. Ba, naprawdę dał czadu. Ruszył do przodu, co automatycznie uruchomiło “ziewającego” Roglica oraz Carthy’ego. Ale wyłącznie Ekwadorczyk faktycznie miał w sobie wystarczająco mocy, aby po chwili nie zwolnić, tylko jechać ile sił w nogach. Dość łatwo zostawił swoich rywali w tyle.
Problem był jeden – w momencie, kiedy zdecydował się na atak, do mety pozostawały już tylko nieco ponad trzy kilometry. A Roglic w generalce miał 45 sekund przewagi. To było po prostu za dużo. Ostatecznie Carapaz zajął 8. miejsce na etapie i odrobił do lidera 21 sekund. Jego kibice mogą być z niego dumni, bez dwóch zdań. Ale Vueltę niemal na pewno wygra Roglic.
Oddajmy królowi, co królewskie. Słoweniec był o krok od triumfu w Tour de France. Tadej Pogačar zaskoczył go jednak w przedostatni dzień rywalizacji, na trudnej czasówce, i skradł zwycięstwo dla siebie. Dzisiaj Roglic nie dopuścił, aby taka sytuacja się powtórzyła. Jeśli jutro nie dojdzie do jakiejś katastrofy, to po raz drugi w karierze – i po raz drugi z rzędu – zostanie zwycięzcą Vuelta a Espana.
Fot. Newspix.pl