Bokserski tron czeka… Joshua kontra Fury – hit wreszcie realny!

Bokserski tron czeka… Joshua kontra Fury – hit wreszcie realny!

W ostatnich tygodniach skomplikowana układanka na szczycie królewskiej kategorii w końcu zaczęła się klarować. Coraz więcej wskazuje na to, że wymarzony pojedynek Anthony Joshua (23-1, 21 KO) kontra Tyson Fury (30-0-1, 21 KO) może dojść do skutku już w pierwszej połowie 2021 roku. I bardzo możliwe, że przeszkodami nie będą Deontay Wilder (42-1-1, 41 KO), pandemia oraz kolejne absurdalne pomysły federacji.

Fani boksu od ponad dwóch dekad czekają na nowego niekwestionowanego króla wagi ciężkiej. Ostatnim był Lennox Lewis (41-2, 32 KO), ale miało to miejsce jeszcze w poprzednim stuleciu i w zupełnie innej epoce. Gdy Brytyjczyk sięgał po to wyróżnienie, na scenie liczyły się trzy federacje – WBA, WBC i IBF. Współczesny niekwestionowany mistrz musi jeszcze zabiegać o względy organizacji WBO, która po drodze przysiadła się do stolika i dziś rozdaje karty na równych prawach.

Tak się jednak składa, że Fury i Joshua na ten moment dzielą między siebie wszystkie najcenniejsze trofea. Pierwszy wyrwał pas WBC z rąk Wildera, który dominował przez ponad 5 lat. W szalonym 2020 roku łatwo zapomnieć, że rewanżowe starcie tych pięściarzy odbyło się w lutym, ale na tym miało się przecież nie skończyć. Amerykanin został wtedy brutalnie porozbijany – dwa razy lądował na deskach, a gdy znowu znalazł się w opałach, to z narożnika poleciał ręcznik.

Wilder stał na miękkich nogach, ale chciał walczyć dalej. Do samego końca wierzył w siłę swojego ciosu, która wcześniej wielokrotnie ratowała go z opałów. Po wszystkim pojawiło się wiele tłumaczeń i teorii spiskowych. Sam zainteresowany przekonywał, że najbardziej osłabił go… kilkudziesięciokilogramowy kostium, w którym wyszedł do ringu. Wydawało się, że bez względu na wszystko kontrakt zabezpiecza jego interesy i całkiem szybko dostanie kolejną szansę

Trzecia walka miała dojść do skutku jesienią 2020 roku, ale termin się przeciągał. Najpierw przez kontuzje Wildera, potem sprawy skomplikowała pandemia. W międzyczasie Amerykanin pozbył się trenera. Mark Breland to nie byle kto – jako zawodnik zdobył olimpijskie złoto, a potem został zawodowym mistrzem świata. W roli szkoleniowca wychował Wildera właściwie od samych podstaw, dzieląc obowiązki z Jayem Deasem. Łatwo zapomnieć, że potężnie bijący “Bronze Bomber” pod okiem tej dwójki zanotował także kilka niebagatelnych sukcesów amatorskich.

Przez deski do mistrzostwa

Pierwszy raz na bokserską salę trafił jesienią 2005 roku. Niecałe 3 lata później był już brązowym medalistą igrzysk w Peikinie. Nic jednak nie przyszło mu łatwo. Wilder nigdy nie był zawodnikiem, który zachwycał pięściarskich purystów. Sylwetką bardziej przypominał koszykarza, ale nigdy nie można było mu odmówić mocnego ciosu. Przy wielu ograniczeniach szybko pokonywał kolejne kroki.

Przykład? W 2007 roku przegrał w Chicago w pierwszej rundzie amatorskich mistrzostw świata z Krzysztofem Zimnochem. Po kilku miesiącach “wrócił mocniejszy”, pokonując Rachima Czakijewa – przyszłego złotego medalistę olimpijskiego. Droga Wildera do Pekinu była kręta – wielu pięściarzy pokonywał minimalnie na punkty, a w ćwierćfinale samych igrzysk wygrał dopiero po przeliczeniu tzw. “małych punktów”.

Do domu wracał z medalem, ale nie budził większych emocji. Ten scenariusz powtórzył się potem na początku jego kariery zawodowej. Bądźmy uczciwi – Wilder długimi miesiącami – a nawet latami – obijał potwornie słabych pięściarzy. Do ringu wyszedł na przykład z Dustinem Nicholsem (4-2), który bardziej przypominał zawodnika sumo, a i tak zdołał rzucić faworyta na deski.

Nie zmieniło się jedno – Amerykanin ciągle wygrywał przed czasem. W końcu ten coraz bardziej imponujący bilans sprawił, że zaczęło się o nim mówić szerzej. Dostawał zaproszenia na sesje sparingowe od najlepszych – z Davidem Hayem (28-4) i Władimirem Kliczką (64-5) na czele. Ten drugi – według relacji Dilliana Whyte’a (27-2) – miał nawet ciężko Wildera znokautować.

Z czasem nauki zaczęły procentować. Deontay miał też szczęście – łaskawym okiem spojrzała na niego federacja WBC, wyznaczając go do walki mistrzowskiej bez większych sportowych podstaw. Zawodnik szansę wykorzystał i w styczniu 2015 roku został pierwszym od blisko dekady amerykańskim mistrzem świata wagi ciężkiej. Choć sam zainteresowany marzył o gonieniu rekordu Mayweathera (50-0), to nie został choćby gwiazdką Pay-Per-View.

Czyściec Wildera

W pięć lat Wilder zaliczył 10 udanych obron tytułu, ale nawet nie próbował powiększyć kolekcji mistrzowskich pasów. Nie zabiegał o walkę z Władimirem Kliczką – długoletnim numerem jeden królewskiej kategorii. Ukraińca na sportową emeryturę wysłali ostatecznie Fury i Joshua, ale Amerykanin także i później nie był zainteresowany unifikacjami. Trzymał się swojego pasa i długo zarabiał miliony za stosunkowo bezpieczne walki.

Niewykluczone, że Wildera w końcowym rozrachunku zgubiła błędna ocena rzeczywistości. Zaczęło się w grudniu 2018 roku, kiedy to dał pierwszą szansę Fury’emu. Wydawało się, że to majstersztyk z punktu widzenia mistrza. Brytyjczyk wracał po sportu po wielomiesięcznej walce z depresją i nadwagą. Zaliczył dwie walki “na przetarcie”, ale nie wyglądał w nich oszałamiająco. Wydawało się, że “Bronze Bomber” powinien znokautować takiego przeciwnika bez większych problemów.

Niewiele zabrakło, by tak właśnie się skończyło. Do dziś nie wiadomo, jakim cudem Fury wstał w ostatniej rundzie po przyjęciu potwornej bomby. Wtedy sędziowie orzekli budzący kontrowersje remis, ale na rewanż trzeba było poczekać. W nim odmieniony Tyson zdeklasował Wildera, ale to wcale nie powinien być koniec tej rywalizacji. Problem w tym, że obóz Amerykanina po drodze pogubił się na wielu frontach.

Pięściarz zaczął od idiotycznych wymówek o ciężkim stroju. Potem zwolnił trenera, który rzucił ręcznik, prawdopodobnie ratując Amerykanina przed ciężkim nokautem. Gdzieś po drodze Wilder kompletnie zniknął z mediów – nie wywierał żadnej publicznej presji na doprowadzenie do trzeciej walki z Furym. Sprawę mieli pilotować jego prawnicy, ale tu również wydarzyło się coś rzadko w boksie spotykanego.

Bob Arum – główny promotor Brytyjczyka – na początku października zadziwił pięściarski świat. Nagle zaczął opowiadać, że jego klient wróci na ring w grudniu przed własną publicznością, a jego rywalem nie będzie Wilder. Weteran środowiska promotorskiego stwierdził jednoznacznie – umowa zakładająca trylogię nie jest już wiążąca, bo minęły wszystkie terminy. Także te dodatkowe, uwzględniające już pandemiczną sytuację. W odpowiedzi rozbrzmiała jednak… cisza. Wilder do dziś nie skomentował tej sytuacji. Doradzający mu Shelly Finkel najpierw próbował odwracać kota ogonem, ale w końcu także zamilkł.

WBC idzie pod prąd

Na ten moment nikt nic nie wie – może się okazać, że pobity Amerykanin w ogóle do boksu nie wróci. Nie można jednak wykluczyć, że będzie zamieszany w jeszcze bardziej absurdalny scenariusz, który chce wprowadzić federacja WBC. Otóż działacze tej organizacji najwidoczniej uznali, że 17 kategorii wagowych (!) to za mało, a boks może uratować tylko wprowadzenie kolejnej.

Kilka miesięcy temu Tony Bellew (30-3-1) – były mistrz świata kategorii junior ciężkiej, który walczył również w królewskiej kategorii – miał zbadać, czy jest sens wprowadzać nową granicę w krainie gigantów. Nie wiadomo, co sprawdzał poczciwy Brytyjczyk i czego dokładnie się dowiedział. Pewne jest to, że on też mocno lobbował za wprowadzeniem dodatkowej kategorii oddzielającej wagę junior ciężką i ciężką.

Władze federacji WBC podkreślają, że to odpowiedź na zmieniające się realia. Faktycznie – dzisiejsi “ciężcy” są dużo więksi niż ci z poprzednich epok. Jednak prostą i stosunkowo bezbolesną metodą na zmianę stanu gry jest po prostu regulowanie limitu kategorii cruiser – ostatniej poniżej ciężkiej. Na początku wynosił on przecież 190 funtów (86,2 kg), współcześnie wynosi 200 funtów (90,7 kg). Dlaczego po prostu nie podnieść tego limitu do 210 lub 215 funtów, skoro taka zmiana miała już miejsce w historii?

Pewnie dlatego, że to byłoby za proste, a jak niedawno wspominaliśmy w boksie absolutnie nikomu nie zależy na przejrzystości. Pokazują to zresztą dalsze działania federacji WBC, która próbuje kreować swoją rzeczywistość kompletnie w oderwaniu od realiów. W idealnym świecie po ogłoszeniu takiego pomysłu wypadałoby zaprosić do okrągłego stołu przedstawicieli konkurencyjnych organizacji, by zacząć jakąś pogłębioną dyskusję.

Wszystkie te firmy łączy wspólnota interesów, więc do porozumienia doszłoby pewnie wcześniej niż później. Tu jednak czegoś takiego zabrakło – po kilku miesiącach od zgłoszenia koncepcji władze WBC po prostu zamierzają wcielić ją w życie. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wszystko odbywa się na wariackich papierach, bo nowa kategoria… nie ma nawet jeszcze swojej nazwy!

Jak nowe realia najcięższych kategorii widzą działacze? Limit kategorii junior ciężkiej ma wrócić do dawnego pułapu 190 funtów (86,2 kg). Nowa kategoria zaś będzie miała górną granicę 224 funtów (101,6 kg). Wszystko powyżej będzie wagą ciężką – wiadomo, że nazwa też się nie zmieni. W nowym przedziale ma znaleźć się wielu “małych ciężkich” oraz liczne grono dotychczasowych zawodników kategorii cruiser, którzy chcieli szukać większych pieniędzy w królewskiej kategorii.

Fury patrzy w inną stronę…

Władze WBC liczą, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zacznie działać na wysokich obrotach. Tymczasem niewygodnych pytań nie brakuje. Po pierwsze – co ma zrobić dotychczasowy mistrz tej organizacji w starym limicie kategorii cruiser jeśli nie zdoła zrzucić kilku kilogramów? Po drugie – co jeśli pozostałe federacje nie wprowadzą nowej kategorii? Jak wówczas będą wyglądały unifikacje skoro nie będzie wspólnego punktu wyjścia?

Na razie jest więcej pytań niż odpowiedzi. Wspomniany Bellew zaproponował, by o inauguracyjny pas mistrzowski WBC w nowej wadze powalczyli Deontay Wilder (42-1-1, 41 KO) i Ołeksandr Usyk (17-0, 13 KO). Nikt jednak nie zapytał samych zawodników, czy byliby tym zainteresowani. Ukrainiec po podbiciu kategorii junior ciężkiej nie po to ogłosił przejście do wagi ciężkiej, by zadowalać się teraz półśrodkami.

Przypadek Wildera też jest pełen paradoksów. W wielu obronach mistrzowskiego tytułu kategorii ciężkiej ważył mniej niż 225 funtów. Ogólnie przez ponad 5 lat zadawał kłam teorii, którą teraz promuje WBC – pokazywał, że waga wcale nie jest kluczowa. We wszystkich mistrzowskich walkach spotykał zawodników cięższych od siebie i potrafił ich rzucać na deski. Skoro kibice mają taki przykład na świeżo w pamięci, to jak mają zrozumieć ten najnowszy pomysł?

Od ogłoszenia do wejścia w życie jeszcze długa droga. Niewykluczone, że zanim te zapisy zaczną obowiązywać, to poznamy wreszcie niekwestionowanego mistrza kategorii ciężkiej. Obóz Fury’ego jednoznacznie deklaruje chęć takiej walki. Najpierw Brytyjczyk zmierzy się w grudniu z jakimś niżej notowanym rywalem. W gronie potencjalnych kandydatów wymienia się Carlosa Takama (39-5-1, 28 KO) i Agita Kabayela (20-0, 13 KO).

Obie te opcje wydają się w jakimś sensie bezpieczne. Ten pierwszy to już blisko 40-letni weteran, który w jedynej mistrzowskiej szansie przegrał z Joshuą. Potem znokautował go Dereck Chisora (32-9, 23 KO), ale Takam wbrew sportowej logice wrócił serią zwycięstw i niedawno podpisał kontrakt z grupą Top Rank. Z tym samym podmiotem jest związany także Kabayel – długoletni mistrz Europy. W ten prosty sposób wszystko mogłoby zostać w rodzinie nawet w przypadku mało prawdopodobnej sensacyjnej porażki.

Warunki brzegowe już ustalone

W obu tych zestawieniach Fury będzie jednak wyraźnym faworytem. Podobnie wygląda rozkład szans w kolejnej mistrzowskiej walce jego rodaka. Joshua 12 grudnia wreszcie spotka się z Kubratem Pulewem (28-1, 14 KO) – obowiązkowym pretendentem z ramienia organizacji IBF. Miał z nim walczyć jesienią 2017 roku, ale Bułgar wypadł z powodu kontuzji. Zastąpił go wtedy właśnie wspomniany Takam.

Trzy lata później sytuacja wygląda inaczej. Przede wszystkim Pulew to już prawie 40-latek, który w ostatnich latach unika sportowych wyzwań. – Przejadę się po nim – zapowiada mistrz i wydaje się, że to faktycznie możliwe. Bułgar raczej nie ma ciosu, który mógłby zmusić Brytyjczyka do odwrotu. Nie można jednak wykluczyć, że pretendent pójdzie na całość. Chaotycznym ofensywnym stylem próbował w jedynej mistrzowskiej szansie zaskoczyć Władimira Kliczkę i skończył dotkliwie znokautowany.

Joshua i Fury muszą wygrać grudniowe walki, by wrócić do negocjacji. Dalej wszystko powinno pójść gładko – Eddie Hearn już kilka miesięcy temu informował, że osiągnięto wstępne porozumienie. Potwierdził to potem Bob Arum, który przyznał, że sprawa jest prosta – pula zostanie podzielona w zakresie 50/50. Pięściarze dogadają się prawdopodobnie od razu na dwie walki.

Nie wiemy jakie będą realia ekonomiczne wiosną 2021 roku. W końcu starcie Floyda Mayweathera z Mannym Pacquiao przyniosło 70 milionów dolarów zysków z samych biletów – to ogromne pieniądze. Mimo wszystko jestem optymistą – obaj chcą tej walki, a w każdych realiach ekonomicznych to będzie po prostu największa i najlepiej płatna walka – ocenił Todd duBoef z grupy Top Rank.

W teorii kłody pod nogi mogą jeszcze rzucić federacje. Sporo do powiedzenia może mieć zwłaszcza organizacja WBO, która od dawna zapowiada, że mistrz Joshua prędzej czy później będzie musiał zmierzyć się z Usykiem – kolejnym obowiązkowym pretendentem. Ukrainiec najpierw musi poradzić sobie z Chisorą. Niewykluczone, że potem powalczy o tytuł tymczasowy, ale do tego jeszcze daleka droga.

Na ten moment wszystkie najpoważniejsze przeszkody wydają się usunięte. Wilder jest poza grą, a federacje nie straszą odbieraniem pasów. Wyłonienie pierwszego od ponad 20 lat niekwestionowanego mistrza stało się realne jak nigdy wcześniej. Komplet tytułów dzielą między sobą dwaj Brytyjczycy, którzy zdążyli już wypracować wstępne warunki porozumienia i na każdym kroku deklarują chęć rywalizacji. Z ostatecznym “sprawdzam” trzeba się jeszcze wstrzymać do połowy grudnia, bo niedawno niepozorny Andy Ruiz (33-2, 22 KO) pokazał, że w obliczu mistrzowskiej szansy nikogo nie można przedwcześnie skreślać.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez