Trzeba przyznać, że na Szymonie Kołeckim wielkie nazwiska zdecydowanie wrażenia nie robią. Osiem miesięcy temu pokonał Mariusza Pudzianowskiego, a teraz jego naporu nie wytrzymał Damian Janikowski. W pojedynku medalistów olimpijskich podczas 52. gali KSW triumfował mistrz z Pekinu i były prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Złej krwi nie uświadczyliśmy, ale walce nie zabrakło ostrej i bezkompromisowej rywalizacji.
W jednym z dwóch dań głównych gali KSW 52 doszło do starcia złotego i srebrnego medalisty olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów, Szymona Kołeckiego, z brązowym medalistą w zapasach, Damianem Janikowskim. Panowie darzą się wzajemnym szacunkiem i było to widać jeszcze na długo przed walką. Brakowało gróźb czy przesadnie ostrych słów, choć, jak to bywa w sportach walki, żadnej ze stron nie brakowało pewności siebie.
– Siemano, Szymon. Pokażmy w tej walce olimpijską siłę
– słyszeliśmy w filmiku zapowiadającym galę.
Szymon Kołecki: Wszystko sobie zaplanowałem – złoty medal z zeszytu 15-latka
Dla Kołeckiego, który w MMA zadebiutował w 2017 roku, była to już dziewiąta walka w karierze. Jeszcze przed starciem zapewniał, że to Janikowski ma więcej do stracenia, bo to on mocniej wiąże swoją przyszłość z mieszanymi sztukami walki. Niebezpodstawny jest w tym przypadku wiek. Janikowski pierwotny sport porzucił jeszcze przed trzydziestką i wciąż może uchodzić za stosunkowo młodego zawodnika. W przypadku 38-letniego Kołeckiego motywacją do wejścia do klatki była przede wszystkim chęć pozostania w rywalizacji i sprawdzenia się w innej dyscyplinie sportu.
Od początku nie było mowy o kalkulowaniu. Zawodnicy – tak jak sami przed walką podkreślali – mają skłonność do odważnego atakowania, przez co szybko doszło do mocnej wymiany ciosów. W pewnym momencie Janikowski zyskał przewagę i rozpoczął próbę obalenia przeciwnika, ale ten zdołał się wybronić. Po intensywnej pracy w klinczu, wybił gong oznaczający koniec rundy. Tak to już bywa, że kiedy jesteś stroną inicjującą, ale nie zdołasz doprowadzić sprawy do końca, to w kolejnym rozdaniu tracisz całą wypracowaną przewagę.
Janikowski był więc widocznie zmęczony po intensywnych pięciu minutach, co odbiło się na obrazie walki. Tempo znacznie spadło, aż nagle Kołecki zalał rywala gradem ciosów, doprowadzając do jednoznacznej decyzji sędziego, który postanowił przerwać walkę w obawie o zdrowie Janikowskiego. Za sprawą technicznego nokautu triumfował więc Kołecki. – Wiedzieliśmy, że Szymon jest bardzo silny. Wydawało się, że będzie chciał zaskoczyć mnie zapaśniczymi wejściami, aby mnie zmęczyć, ale to ja się zmęczyłem – mówił Damian Janikowski w rozmowie z Mateuszem Borkiem już po walce.
Drugi z zawodników przyznał natomiast, że pokonanie znajomego olimpijczyka wcale nie przyszło mu łatwo: – To jest super doświadczenie, bo w poprzednich walkach nie miałem okazji do przyjęcia tylu ciosów i zobaczenia jak na to zareaguję. Walka potoczyła się praktycznie bez gardy: wymiany, cios za cios, zwroty akcji. To było starcie dwóch wojowników. Ani przez chwilę nie zwątpiłem, że mogę wyjść z niego ze zwycięstwem, ale nie spieszyłem się i starałem się zachować siły na decydujący moment. Jak już nadszedł, to wiedziałem, że jak go nie skończę teraz, to potem może być ciężko.
Kołecki po raz kolejny udowodnił, że w formule mieszanych sztuk walki czuje się jak ryba w wodzie. Młodszy z olimpijczyków natomiast przegrał już trzeci pojedynek z rzędu i na kolejnych galach będzie walczył o odbudowanie swojej pozycji. Na końcu pewne jest jedno – starcie Janikowskiego z Kołeckim przejdzie do historii, bo tylu medali olimpijskich w jednej klatce KSW wcześniej nie było i pewnie przez długi czas nie będzie.
Medale olimpijskie trzy, wojowników dwóch, zwycięzca tylko jeden
Fot. 400mm.pl