25 lipca 1992 roku, punkt kulminacyjny ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Koszykarz Juan Antonio San Epifanio wbiega z pochodnią olimpijską na podest, na którym czeka na niego Antonio Rebollo. W rękach dzierży łuk i strzałę, na której grot zostaje przekazany płomień olimpijski. Cały świat wstrzymuje oddech kiedy okazuje się, w jaki sposób ma zostać zapalony znicz – symbol rozpoczęcia igrzysk.
A co, jeśli nie trafi? Rebollo nie trzyma publiki długo w niepewności. Po kilku sekundach zwalnia cięciwę, a strzała zmierza idealnie do celu. Kibice wiwatują, Antonio spełnił swoje zadanie. Chociaż o tym, że dostąpi tego zaszczytu, dowiedział się niespełna dwie godziny wcześniej.
Przecież historia paraolimpijczyka zapalającego znicz w taki sposób – nigdy wcześniej ani później organizatorzy nie podjęli się równie efektownej próby – mogła się w ogóle nie wydarzyć. Komitet Organizacyjny Igrzysk Barcelona 92 (COOB’92), na czele którego stał burmistrz miasta Pasqual Maragall i Mira, traktował Rebollo niemalże jak zło konieczne. Zakulisowa relacja na linii organizatorzy-łucznik to mała rysa na pomniku, jaki zbudowały sobie igrzyska w Barcelonie. Impreza, którą wielu do dziś uważa za najlepszą w historii.
Igrzyska idealne
Barcelona jest stawiana za wzór, jak dobrze zorganizować igrzyska. Władze nie potraktowały imprezy wyłącznie jako wydarzenia, które na chwilę przyciągnie uwagę świata, po czym wszyscy wrócą do normalnego życia, w normalnym mieście. Z tą różnicą, że będzie w nim straszyło trochę więcej budynków powstałych specjalnie na to wydarzenie.
Wręcz przeciwnie – poczyniono inwestycje, które na stałe odmieniły miasto. Obwodnice, autostrady, nowe budynki, później sukcesywnie wykorzystywane jako osiedla mieszkaniowe lub biurowce. Dacie wiarę, że przed igrzyskami olimpijskimi, przy trzykilometrowej plaży znajdowało się zaledwie siedem restauracji? Wszystko dlatego, że lwia część przybrzeża była zagospodarowana przez przemysł. Ten przeniesiono pod teren lotniska, plażę powiększono, wybudowano port żeglarski, a całość zdobi Olimpijska Ryba – gigantyczna rzeźba autorstwa Franka Gehry’ego. Dziś przy plaży w Barcelonie, w zasięgu wzroku można by spokojnie znaleźć nie siedem, a dwadzieścia siedem punktów gastronomicznych.
Materiał trwa ponad osiem minut, ale polecamy obejrzeć całość. To zadziwiające, jak bardzo dzięki igrzyskom zmieniła się Barcelona.
Jednak organizatorzy przede wszystkim chcieli podkreślić swoją niezależność. Oczywiście, hiszpański rząd również zaangażował się w kwestie organizacji igrzysk, przecież była to promocja nie tylko dla Barcelony, ale i całego kraju. Ale impreza, na którą zwrócone były oczy całego świata, stała się idealną okazją ku podkreśleniu, że Katalonia jest niezależnym bytem.
W hołdzie Katalonii
Relacje na linii Hiszpania-Katalonia, delikatnie rzecz ujmując, nie należą do najłatwiejszych. Poprzez małżeństwo Ferdynanda II Aragońskiego z Izabelą Katolicką w 1469 roku, Katalonia połączyła się z Hiszpanią. O ile połączenie było korzystne dla kraju, tak sam region na nim ucierpiał, stopniowo tracąc znaczenie gospodarcze i będąc wyzyskiwanym przez stolicę. Dlatego już od XVII wieku relacje hiszpańsko-katalońskie są naznaczone hektolitrami przelanej krwi ku dążeniu do całkowitej niezależności i odseparowania się regionu od reszty państwa.
W latach 1936-1939 w Hiszpanii miała miejsce wojna domowa, pomiędzy republikanami, wspieranymi przez Katalończyków, a nacjonalistami, na czele których stał generał Francisco Franco. Krwawy konflikt zakończył się zwycięstwem nacjonalistów, co doprowadziło do dyktatury Franco, który rządził w kraju aż do swojej śmierci w 1975 roku. W czasach swoich rządów scentralizował ustrój państwa, a jednym z jego nadrzędnych celów było stłamszenie autorytarnych planów Katalończyków, stawiających najzagorzalszy opór podczas wojny. Symbole – takie jak żółto-czerwona flaga Katalonii – zostały zakazane. Język kataloński zniknął ze szkół (palono nawet książki, które zostały w nim napisane), a utworzenie niezależnych struktur samorządowych pozostawało w sferze marzeń. W tamtym okresie wydarzenia społeczno-kulturalne stanowiły ważny element katalońskiego buntu. Stąd na przykład mecze piłkarskie, rozgrywane pomiędzy FC Barceloną a Realem Madryt, nabierały znaczenia szeroko wykraczającego poza kontekst sportowy.
Sytuacja zmieniła się dopiero po śmierci Franco. Pod koniec lat siedemdziesiątych Katalonia odzyskała swoją autonomię, można było posługiwać się ichniejszym językiem, przywrócono symbole regionu i struktury samorządowe. Od tego czasu aż do dnia dzisiejszego Barcelona wytrwale dąży do odseparowania się od Madrytu. W ostatnich latach najgłośniejszym przejawem takich działań było referendum dotyczące niepodległości Katalonii, przeprowadzone 1 października 2017 roku.
Dobrze, ale co do tego wszystkiego ma Antonio?
Kandydat prawie idealny
Rebollo urodził się 15 czerwca 1955. W wieku ośmiu miesięcy zachorował na polio – chorobę, mogącą skutkować deformacją układu kostnego. Tak było w przypadku Hiszpana, który miał problemy z poruszaniem się, gdyż choroba zaatakowała jego nogi. Z tego względu zajął się łucznictwem. Jak sam tłumaczył, był to sport, w którym jego niepełnosprawność przeszkadzała najmniej.
Przez całe życie zajmował się stolarstwem. Młody Antonio wychowywał się obok zakładu stolarskiego, w którym przesiadywał całymi dniami. Trzeba przyznać, że pasjonat łucznictwa znalazł sobie pracę, która idealnie pasowała do jego hobby. A talent do strzelania miał nieprzeciętny. W 1984 roku na igrzyskach paraolimpijskich w Nowym Jorku zdobył srebrny medal w strzelaniu z łuku refleksyjnego. Cztery lata później dołożył do tego brązowy medal w Seulu. Zatem nie dziwi fakt, że znalazł się na liście dwustu kandydatów, spośród których miał zostać wybrany człowiek, który podołałby zadaniu zapalenia znicza w tak ekwilibrystyczny sposób.
Rozpoczęte w 1990 roku sito selekcyjne było bardzo gęste. Oczywiście umiejętności czysto sportowe były ważne i w nich Rebello nie ustępował swoim konkurentom. Jednak organizatorzy przyjrzeli się kandydatom również pod kątem mentalnym i był to zrozumiały ruch. Co z tego, że dany łucznik na treningu posyłał strzałę za strzałą w sam środek tarczy, skoro na oczach milionów widzów mógłby nie wytrzymać presji i oddać najgorszy strzał w życiu? Zatem każdy z nich został przebadany przez sztab psychologów, którzy tworzyli obszerny profil psychologiczny danego kandydata. W tym aspekcie Antonio deklasował konkurencję. Specjaliści byli zgodni w swoich orzeczeniach – ten facet jest w zasadzie pozbawiony układu nerwowego.
SPONSOREM STRATEGICZNYM POLSKIEGO KOMITETU OLIMPIJSKIEGO JEST PKN ORLEN
Paraolimpijczyk z wieloletnim doświadczeniem, z sukcesami, odporny na stres, jawił się jako kandydat idealny. No, prawie idealny… bo pochodził z Madrytu. A obok tego faktu Komitet Organizacyjny Igrzysk Barcelona 1992 nie mógł przejść obojętnie. Przecież ta ceremonia miała być wielką manifestacją niezależności Katalonii. Podczas uroczystości ichniejsza flaga była traktowana na równi z hiszpańską. Kiedy król Juan Carlos I wchodził do loży prezydenckiej, w głośnikach rozbrzmiał najpierw hymn Katalonii, a później Hiszpanii. Gdy flaga olimpijska była zawieszana na maszcie, tenor Alfredo Kraus śpiewał hymn olimpijski w obu językach. I nagle, kulminacyjny punkt programu miał zostać dokonany przez madrytczyka? COOB’92, na czele którego stał burmistrz Barcelony Pasqual Maragall – w latach sześćdziesiątych działający w nielegalnej opozycji przeciwko reżimowi generała Franco – traktował możliwość zapalenia znicza przez człowieka ze stolicy jak potwarz.
Siedemset argumentów na „tak”
Problem polegał na tym, że nawet wśród wąskiej, starannie dobranej grupy łuczników, lepszego kandydata nie było. A sprawdzano ich w wielu różnych warunkach – zarówno w pełnym słońcu, jak i w deszczu. Organizatorzy sprowadzili również specjalne dmuchawy, mające symulować porywisty wiatr. Parę razy zasymulowano nawet oddanie strzału w przypadku odcięcia zasilania na stadionie. I Rebollo z każdej z tych prób wychodził obronną ręką – aczkolwiek od ich ilości nie uniknął poparzeń lewej dłoni, nawet podczas oddania strzału na samej ceremonii, nie używał rękawicy ochraniającej. W każdym razie, oddał takich prób ponad siedemset, a spudłował zaledwie dwa razy. To daje zadziwiającą skuteczność na poziomie ponad 99,7% strzał lądujących w celu.
W ramach ciekawostki – łucznicy nie ćwiczyli wyłącznie na stadionie. Głównie ćwiczono na Castel de Montjuic, pod bacznym okiem katalońskiej policji – Mossos d’Esquadra. Ta nie pilnowała samych kandydatów, ale… fanów, którzy często byli skorzy zabierać na pamiątkę strzały, posyłane przez łuczników.
Ale nawet świetna regularność Rebollo nie przekonywała COOB’92 do jego kandydatury. Komitet robił wszystko, byleby to nie on pojawił się na scenie w decydującym momencie. Sam zainteresowany zraz po igrzyskach mówił, że był wręcz cierniem w ich boku. Nawet kiedy w listopadzie 1991 roku został oficjalnie wybrany do podpalenia znicza, organizatorzy mieli w zanadrzu kilku innych łuczników, którzy ćwiczyli taki strzał, kiedy Rebollo przebywał w Madrycie. I uwierzcie, w tych przygotowaniach bynajmniej nie chodziło o zabezpieczenie wydarzenia na wypadek kontuzji strzelca pierwszego wyboru. Rebollo cały czas był pod presją, że ceremonię może obejrzeć w telewizji.
Wróćmy na chwilę do jego skuteczności strzelania. Otóż nie wzięła się znikąd – technika Rebollo nieco różniła się od tej, jaką posługiwano się w łucznictwie sportowym. Sam zainteresowany tłumaczył, że w 1988 roku przebywał w Santa Barbara w Stanach Zjednoczonych, gdzie nauczył się takiego rodzaju strzelania od miejscowego myśliwego. Okazało się, że „myśliwska” technika podczas oddawania dalekiego strzału przynosiła znacznie lepsze efekty od próby wykonanej metodą sportową. I tak pewnego dnia, kiedy Antonio przyleciał do Barcelony, organizatorzy złożyli mu niecodzienną propozycję. Otóż przedstawiono mu kilku łuczników – oczywiście, pochodzących z Katalonii – i jak gdyby nigdy nic zapytano, czy może nie chciałby ich uczyć! Wyobrażacie sobie sytuację, w której przełożony mówi wam „to twój następca, naucz go wszystkiego żeby nie dał plamy, a później możesz się pakować”? Hiszpan właśnie w takiej sytuacji został postawiony. I zrobił jedyną, słuszną rzecz.
-Rzuciłem łuk w kąt, pojechałem na lotnisko i poleciałem do Madrytu – powiedział w wywiadzie. Tydzień później członkowie komitetu błagali go o powrót do ćwiczeń…
Perfekcyjny strzał
Nasz bohater zgodził się powrócić, ale nawet wtedy nie był pewien, czy to on wystrzeli strzałę. Podczas samej ceremonii organizatorzy cały czas mieli w pogotowiu jeszcze jednego łucznika, który – co za zaskoczenie – pochodził z Katalonii. Rebollo o tym, że to on odda strzał, został poinformowany zaledwie na dwie godziny przed planowanym zapaleniem znicza – więc kiedy uroczystość otwarcia już trwała. Ale sam zainteresowany nic sobie z tego nie robił, posyłając strzałę prosto do celu. Mało tego, po próbie wspominał nawet, że to Juan Antonio San Epifanio, który przekazywał mu płomień, na podeście trząsł się niczym galareta!
– Nie miałem żadnych obaw. Byłem praktycznie robotem. Skupiłem się na mojej pozycji oraz osiągnięciu celu. Uczucia tamtej chwili przyjąłem od ludzi, którzy opisali mi, jak to postrzegali. To co czuli, ich emocje, ich łzy. Właśnie to uświadomiło mi, co właściwie oznacza ta chwila – wspominał Rebollo w wywiadzie dla telewizji NBC.
Swoją drogą, ćwiczenie z dmuchawami wiatru z pewnością przydało się Rebollo. Na nagraniach z ceremonii widać po zachowaniu płomienia na grocie strzały, że tego dnia na stadionie wiatr był dość kapryśny.
Ale nasz bohater, pomimo pewności siebie i fantastycznego przygotowania, miał jednak zabezpieczenie na wypadek nieudanej próby. Po zniewadze, jaka spotkała go ze strony organizatorów, kiedy zgodził się na powrót, postawił warunek – w razie spudłowania, chciał mieć przygotowaną drugą strzałę. Komitet przystał na prośbę łucznika… jednak nie wiadomo, czy zostałaby ona spełniona. Na wypadek chybienia, wyposażono znicz w urządzenie zapalające płomień. Oczywiście, gdyby Rebollo fatalnie przestrzelił, wyglądałoby to komicznie, a samo zapalenie znicza z najbardziej epickiego, stałoby się najśmieszniejszym w historii. Ale gdyby spudłował minimalnie, próbę dałoby się uratować poprzez automatyczny włącznik. Właśnie, a gdzie w ogóle miał celować?
Wiele osób myśli, że łucznik miał posłać strzałę prosto w znicz. Ale jest to błąd, strzała nie miała trafić w sam obiekt. Wytłumaczmy to za pomocą analogii. Znicz olimpijski można porównać do palnika gazowego. Kiedy chcemy odpalić taki palnik, przykładamy zapałkę nie na środek płytki, lecz do strumienia ulatniającego się gazu. I właśnie w taki – wydobywający się nad zniczem – strumień celował łucznik. Zatem oddał strzał idealny. Strzała wylądowała za stadionem, w specjalnie wyznaczonej do tego strefie. Dziś można ją zobaczyć w Muzeum Olimpijskim w Lozannie.
Łucznik zadanie spełnił, łucznik może odejść
Co dalej, wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy? I tak, i nie. Antonio miał swoje pięć minut sławy, gdzie był zapraszany do różnych telewizji. Ale na samych igrzyskach już się nie pojawił. COOB’92 po raz kolejny nie pokazał klasy. W trakcie trwania igrzysk, Rebollo powiedział w jednym z wywiadów, że nie otrzymał od organizatorów oficjalnej akredytacji na turniej. Nie dano mu też zwykłych biletów na obejrzenie jakichkolwiek wydarzeń, nawet jego ukochanego łucznictwa. A przecież – z całym szacunkiem do łuczników i tego pięknego sportu – to autor najsłynniejszego strzału z łuku w historii igrzysk olimpijskich! Mało tego, jego wyczyn oglądało więcej widzów, niż większość zawodów sportowych na samym turnieju.
Komitet w swoim stylu zareagował na te słowa. Pedro Palacios, pełniący funkcję rzecznika prasowego COOB’92, odpowiedział że do madrytczyka został wysłany list z podziękowaniami, ale widocznie jeszcze nie dotarł do adresata…
Antonio Rebollo zdołał jeszcze powrócić do Barcelony na igrzyska paraolimpijskie, na których zdobył srebrny medal w łucznictwie. Ale co ważniejsze dla niego, po chwili sławy powrócił do normalnego życia i pracy stolarza, którą lubił. Sam twierdzi, że bardziej od rozdanych autografów, cieszyło go, kiedy widział jak bardzo spopularyzował łucznictwo jako dyscyplinę sportu. Karierę zakończył rok po igrzyskach, w wieku trzydziestu ośmiu lat.
Cały czas chętnie udzielał się w świecie łucznictwa paraolimpijskiego i działał w ośrodkach pomocy dla niepełnosprawnych. Do zawodowego strzelania powrócił po piętnastu latach, zdobywając w 2008 roku srebrny medal na halowych mistrzostwach Hiszpanii dla osób niepełnosprawnych. W tym samym roku przygotowywał kadrę hiszpańskich łuczników do startu w igrzyskach paraolimpijskich w Pekinie. Przez władze olimpijskie został doceniony dopiero po latach. W 2017 roku zaproszono go do Barcelony na obchody dwudziestopięciolecia otwarcia igrzysk. Na Stadionie Olimpijskim spotkał się wtedy z Rafaelem Nadalem – o ironio, zdeklarowanym fanem Realu Madryt – którego uczył strzelać z łuku.
Rebollo do dziś dziękuje zwykłym Katalończykom za zaufanie, i sam często żartuje sobie z niesnasek madrycko-katalońskich. Na często zadawane pytanie, jak to możliwe że mężczyzna z Madrytu zapalił znicz w Barcelonie, zwykł odpowiadać ze stoickim spokojem: – Prawdopodobnie dlatego, że byłem najlepszy ze wszystkich.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix