Cudu nie było, bo być nie mogło. Serio. To było mniej więcej tak, jakby ktoś zorganizował starcie ośmiu najlepszych drużyn klubowych w Europie i do rywalizacji Barcelony, Juventusu, Manchesteru City, Liverpoolu i temu podobnych potęg, zaprosił dwie ekipy z Polski. Sam awans do ósemki byłby wynikiem zdecydowanie ponad stan. Dokładnie tak samo było w dzisiejszym finale mistrzostw świata na 400 metrów. Dwie Polki, jedyne zawodniczki z Europy i jedyne o białym kolorze skóry, walczyły dzielnie, ale zajęły dwa ostatnie miejsca.
Sponsorem generalnym Polskiego Związku Lekkiej Atletyki jest PKN ORLEN.
Prawda jest taka, że medale dużych imprez wręcz hurtowo trafiają w ręce czarnoskórych biegaczek i biegaczy. Dość powiedzieć, że już sama obecność Justyny Święty-Ersetic i Igi Baumgart-Witan w wielkim finale była traktowana w charakterze niespodzianki. Obie były pierwszymi Polkami w historii finału 400 metrów na mistrzostwach świata, obie reprezentują Grupę Sportową ORLEN.
Czy miały jakiekolwiek szanse na medal? Cóż, teoretycznie w sporcie szanse są zawsze, ale w praktyce były mniej więcej takie, jak w przywołanym przez nas przykładzie piłkarskim. Czy Legia Warszawa i Piast Gliwice mogłyby nawiązać walkę z Liverpoolem czy Bayernem Monachium? To pytanie w zasadzie retoryczne, skoro nasze ekipy od dłuższego czasu nie są w stanie przebrnąć eliminacji. Justyna i Iga zajęły dziś odpowiednio siódme i ósme miejsce. Złoto wywalczyła Salwa Eid Naser z Bahrajnu z kosmicznym wręcz wynikiem 48,14. To najlepszy czas na 400 metrów od 23 lat, trzeci wynik w historii tej dyscypliny i oczywiście rekord Azji. Druga była Shaunae Miller-Uibo z Bahamów (48,37) z rekordem Ameryki, a trzecia Shericka Jackson z Jamajki.
– Niesamowite emocje, coś wspaniałego. Starałam się przede wszystkim cieszyć tym finałem. Wynik nie jest satysfakcjonujący, ale sama obecność w tym finale to dla mnie największy sukces w życiu – mówiła na antenie TVP Iga Baumgart-Witan. – Kiedy zobaczyłam tablicę z wynikami, pomyślałam: o kurczaki, jak można tak szybko biegać!
W podobnych słowach wypowiadała się druga z Polek w historycznym finale. – Start tutaj to było fantastyczne uczucie, coś wspaniałego, ta oprawa i atmosfera! Cieszę się, że jestem finalistką mistrzostw świata. Liczyłam na lepszy wynik, ale i tak jestem bardzo zadowolona. Uczestniczyłyśmy w historycznym biegu, większość zawodniczek wyjeżdża stąd z życiówkami – komentowała w TVP Justyna Święty-Ersetic.
Teraz nasze dziewczyny czeka krótki odpoczynek, a na koniec mistrzostw świata powalczą jeszcze w sztafecie. Dwa lata temu zdobyły brąz, teraz – po udziale w indywidualnym finale – mają apetyt na więcej. – Zamiast walczyć z Justyną w finale, teraz razem będziemy się bić o medal dla Polski – mówi wprost Iga. A jej koleżanka z finału dodaje. – Chcemy powalczyć o lepsze miejsce niż na poprzednich mistrzostwach świata.
Co tu dużo gadać – będziemy trzymać kciuki!
Czwartek nie dla wszystkich Polaków był najszczęśliwszym dniem w życiu. Justyna i Iga spełniły marzenia, pobiegły w finale światowego czempionatu. Jednak dla niektórych marzenie o finale okazało się zbyt odległe. Michał Haratyk i Jakub Szyszkowski przepadli w kwalifikacjach pchnięcia kulą. Szyszkowski osiągnął rewelacyjny wynik, jak na siebie. 20,55 m zresztą w wielu dotychczasowych konkursach dałoby mu finał. Jednak tym razem minimum stanowiło 20,94 m. Poniżej swojego poziomu pchał również Haratyk. W tym sezonie szedł w górę bardzo szybko, aż doszedł do 22,32 m, czyli rekordu Polski. Kilka dni temu po jego ustaleniu w Warszawie, pchnął równie daleko potwierdzając, że jest bardzo, bardzo mocny. Jednak to były ostatnie podrygi wysokiej formy. Potem nie zbliżył się nawet do tego poziomu, aż w końcu tak zadołował, że utknął w kwalifikacjach w Dosze. Na szczęście lepiej rozplanował sobie budowanie dyspozycji w tym długim sezonie Konrad Bukowiecki. Trzy tygodnie temu na Memoriale Kamili Skolimowskiej ustanowił rekord Europy U23. W Chorzowie dwa razy pchał powyżej 22 m, a ta szczytowa odległość to 22,25 m. Jednego dnia wtargnął do elity 22-metrowców mając ledwie 23 lata. W kwalifikacjach miał tylko jedną próbę, ale ona wystarczyła na finał (21,16 m).
Tego dnia kończył również rywalizację w dziesięcioboju Paweł Wiesiołek. Mistrz Polski w tej konkurencji po dwudniowych zmaganiach został sklasyfikowany na dwunastej pozycji. Po bardzo szybkim finiszu do półfinału wszedł Marcin Lewandowski na 1500 m.
JAN CIOSEK
DARCZO
Fot. Newspix.pl
Najważniejsze, że wiadomo chociaż jaki czas uzyskały Polki w finale. Przecież to są podstawy rzetelnego dziennikarstwa.