Grubba: Mistrz, który nie przepadał za finałami

Grubba: Mistrz, który nie przepadał za finałami

Nazywali go czarodziejem rakietki. Był nie tylko wybitnym sportowcem, ale barwną postacią, która przyciągała kibiców na halę. Osiągnął wiele, choć nikt nie ma wątpliwości, że mógł jeszcze więcej. Nie miał przeciwnika, którego nie potrafił pokonać, ale przegrywał również wtedy, kiedy nikt nie wierzył że może. Andrzej Grubba jako nastolatek trafił na tenis stołowy, a w kolejnej dekadzie jego nazwisko znał każdy w Polsce.

Przyjechał młody zawodnik. Od razu dało się zauważyć: szalenie ambitny, bardzo się starał, biegał i biegał. Mi przyszło się z nim zmierzyć. Wygrałem, a po chwili patrzę, a on zaczyna płakać. Niedaleko stołu stał jego ojciec, podszedłem z nim porozmawiać. Mówił, że Andrzej tak przeżywa każdą porażkę. Potem zdradził, że kiedy syn idzie spać, to rakietkę bierze ze sobą i chowa ją pod poduszkę – Wojciech Waldowski, były wieloletni prezes PZTS, kierownik reprezentacji oraz zawodnik.

Presja

Nikt nie chciał spać z nim w jednym pokoju. Przed ważnymi meczami nie mógł zasnąć, bywał drażliwy, denerwowały go najmniejsze szczegóły. Opuszczał zasłony w oknach, tak aby rankiem do wnętrza pokoju nie przedostawały się jakiekolwiek promienie słońca. Wieczorem miał słuch absolutny. Jego współlokator nie mógł pozwolić sobie na przesiadywanie do późnej nocy, ani wracanie do pokoju po ciszy nocnej. Nie mógł pozwolić sobie nawet na wiercenie się w łóżku, bo nic nie miało prawa obyć się bez uwagi z jego strony.

Kiedy inni kadrowicze słodko drzemali, on już dawno zrywał się z łóżka. Tak jak każdy z nas w oczekiwaniu na ważne wydarzenie w naszym życiu. Znasz to uczucie? Kiedy ekscytacja wypełnia od środka tak mocno, że potrafisz obudzić się pełen energii o piątej rano? Andrzej Grubba miewał tak często, bo kochał tenis stołowy. Każda okazja do stanięcia przy prostokątnym stole, wywierała nim piorunujący efekt. Pozytywne emocje, ale również pewne napięcie.

Przede wszystkim, nie potrafił przegrywać. Nawet podczas niedzielnej gierki o butelkę Coca Coli, zawsze musiał kończyć jako zwycięzca. Cierpiał na syndrom znany wielu wybitnym sportowcom. Może nawet tobie, bo jesteś najbardziej nieznośnym graczem Monopoly. I kiedy niewielki sześcian pośle cię na pole oznaczające jednoturowy pobyt w więzieniu, nie potrafisz przyjąć tego z uśmiechem na ustach. Obusieczna broń. Z jednej strony napędza do nieustannego doskonalenia umiejętności, z drugiej potrafi wywołać zupełnie niechcianą presję, która zadomawia się pośrodku twojej głowy.

Ta paskudna bestia potrafi zmobilizować, a także roztroić wszystkie organy. Do tego stopnia, że przed każdym meczem, znikasz z szatni i udajesz się do toalety. Kilkanaście sekund, których innych ludzi dotyka głównie po mocno zakrapianej nocy, w twoim przypadku służy jako nieświadoma forma oczyszczenia. Pozbycia się nieprawdziwych toksyn. Po chwili już w lepszej formie wychodzisz na boisko.

Każdego uderza w inny sposób. Andrzej Grubba potrafił wygrać z każdym. Trzymał w garści cały talent tego świata. Podczas meczów dostosowywał się do stylu przeciwników, po czym grając w kompletnie inny sposób, przerzucał inicjatywę na swoją stronę. Był wszechstronny, elastyczny, niezwykle sprawny i nade wszystko ambitny, ale nie zdołał w pełni zrealizować swojego potencjału. Presja. Najbardziej nie lubił finałów i meczów z pierwszym rywalem.

Finezja

Kiedy powiesz Grubba, po chwili wspomną o Kucharskim. Byli w pewien sposób nierozłączni. Ich przyjaźń – o ile faktycznie istniała – miała skomplikowaną naturę. Dwa wybitne talenty, które nieustannie stawały po przeciwnych stronach stołu. To ich napędzało, ale również nieco oddalało od siebie. – Ja byłem luzakiem, on był napięty. Bardzo dużo ze sobą rywalizowaliśmy, a ta rywalizacja wchodziła na wyższy poziom, albo nawet za wysoki. Ale jak trzeba było, to spędzaliśmy razem sylwestra, czy pożyczaliśmy sobie pieniądze bez mrugnięcia oka – wspomina po latach Leszek Kucharski.

Kucharski pochodził z tenisowej rodziny. Matka sama była zawodniczką, swego czasu jedną z najlepszych w Polsce. Kiedy w 1959 roku znajdowała się w czwartym miesiącu ciąży, zdobyła złoty medal mistrzostw Polski w mikście. Można zażartować, że to właśnie wtedy Leszek dołożył pierwsze trofeum do swojego bogatego dorobku. Dziewiętnaście lat później sięgnął po krajowe krążki już bez pomocy swojej rodzicielki, zostając mistrzem Polski w mikście i deblu. W przyszłości powiększy kolekcję o siedem kolejnych złotych medali.

To oczywiście Magdalena Skuratowicz-Kucharska nakierowała swojego syna na tenis stołowy, ale udział miała również w początkach kariery jego przeciwwagi. – Andrzeja znalazła i ściągnęła do Gdańska moja mama, jak on miał piętnaście lat. Poszedł do Topolówki, najlepszego liceum w Trójmieście. I od tego czasu zaczęła się rozwijać ta nasza rywalizacja – Kucharski.

Tylko jeden z nich od dzieciństwa uchodził za wielki talent. Ten wysoki jak dąb i tym samym posiadający wybitnie szeroki zasięg ramion Kucharski. Grał agresywnie, mocnymi rotacjami i preferował szybkie wymiany. Posiadał przy tym świetną technikę – do pewnego czasu być może nawet lepszą niż Grubba. – Leszek był zawodnikiem stricte-ofensywnym. Kiedy miał swój dzień trudno było go zatrzymać, ale jeżeli był w gorszej dyspozycji, łatwiej było go ograć – ocenia Stefan Dryszel, dyrektor sportowy PZTS i wielokrotny medalista mistrzostw Polski w latach 80.

Grubba nie urodził się z rakietką w ręce. Do tenisa stołowego trafił późno, nawet bardzo późno, bo jako trzynastolatek (rok młodszy Kucharski był już mistrzem Polski w kategorii do 15 lat). Wcześniej chwytał się wielu sportów, a najmocniej piłki ręcznej. To właśnie poprzez trenowanie tej niezwykle intensywnej i fizycznej dyscypliny, wyrobił sobie mobilność, która potem pomagała mu przy stołach. Nie było w Europie sprawniejszego i posiadającego lepsze predyspozycje ruchowe zawodnika. – Pod tym względem dorównywał Chińczykom, a w Azji stawiano przecież w wielkiej mierze na trening ogólnorozwojowy – Waldowski.

Posiadał fantastyczny backhand. Być może najlepszy na świecie. Do tego błyszczał wszechstronnością. Kameleon. Zależnie od przebiegu meczu, tego w jaki sposób grał jego przeciwnik, dobierał odpowiednią taktykę. Potrafił w zasadzie wszystko. Kiedy coś nie wychodziło mu w grze ofensywnej, bez większych problemów przerzucał się na grę w destrukcji, czy lobami. Grał prawą ręką, mimo tego że na co dzień był leworęczny.

To ciekawe, ale osoba której aż tak zależało na wygrywaniu, momentami wybierała nieco mniej efektywne rozwiązania, aby przynieść większą przyjemność publiczności. Wtedy odzywała się u niego czysta miłość do sportu. – Zagrywał loba, a potem na przykład siadał na płotku i udawał, że czeka aż przeciwnik zbije tą piłkę. To były ciężkie piłki do odebrania, ale on miał taką sprawność, że potrafił sobie z nimi poradzić – Waldowski. Elementy fantazji towarzyszyły mu jednak nawet w mniej skomplikowanych wymianach. – Potrafił podczas gry przerzucić rakietkę z prawej do lewej ręki. Nieprawdopodobnie widowiskowy zawodnik – mówi Zygmunt Sutkowski, honorowy prezes Dolnośląskiego Okręgowego Związku Tenisa Stołowego i były kierownik reprezentacji.

Kolega

Typowa sytuacja. Zegar wskazywał na szóstą rano. Do początku turnieju pozostawało dobre kilka godzin.

Niech kierownik (drużyny) proszę obudzi Stefana i Leszka, żeby się rozgrzali i już pokleili okładziny – słyszał Wojciech Waldowski od Andrzeja Grubby. Oni jako jedyni już nie spali. Pierwszemu nie pozwalała na to sprawowana funkcja, drugiemu ekscytacja.

Wszyscy wiedzieli, że Leszek rano nie był sobą. Ziewał, wzdychał i zwyczajnie potrzebował kilku godzin, aby zacząć normalnie funkcjonować. Przez to i jego gra wyglądała gorzej. Cała kadra trzymała kciuki: oby nie trafił w pierwszych rundach na mocnego przeciwnika, a potem będzie już z górki. Grubba trzymał najmocniej – miał widoczną tendencję do troszczenia się o swoich kolegów. Dni meczowe były dla niego wyjątkowe. Zawsze mocno je przeżywał i pewnie nieświadomie oczekiwał tego samego od reszty. – Na co dzień był bardzo przyjaznym człowiekiem, zależało mu na sukcesach kolegów – Waldowski.

Być może brakowało mu szczypty luzu. Do tego trochę szaleństwa, bo te cechy zaskakująco często się łączą. W ważnych meczach, kiedy wynik wisiał na włosku, Grubba decydował się na bezpieczne zagrania. Liczył na błąd przeciwnika i nie chciał ryzykować. – Nie lubił grać roli faworyta. Dlatego obawiał się pierwszych rund, chociaż prawie zawsze w nich wygrywał. To samo było w indywidualnych finałach mistrzostw Europy, gdzie trafiał na odpowiadających mu stylowo zawodników – Mikaela Appelgrena, oraz Ulfa Bengtssona. Przegrał, choć każdy stawiał na niego – wspomina Dryszel.

A kiedy wszystko działało jak należy, potrafił wygrywać z najlepszymi. – W Chinach zdobył Puchar Świata, pokonując po drodze trzech Chińczyków. Żaden z nich nie wygrał wtedy nawet seta i żaden nie uzbierał siedemnastu punktów [wówczas grano do 21 punktów – przyp. red.]. To był ewenement, takie rzeczy się nie zdarzały – wspominał Kucharski. Grubba powiedział kiedyś – może nieco żartobliwie – że urodził się, aby ładnie przegrywać. Ale jego dorobek i tak robi piorunujące wrażenie. Wspomniany Puchar Świata, trzy medale mistrzostw świata, dwanaście medali mistrzostw Europy – w tym jeden złoty medal, w mikście w 1982 roku. Aż 26 razy sięgnął po mistrzostwo Polski.

W bogatej kolekcji zabrakło jednak najważniejszego. Podczas igrzysk olimpijskich w 1988 roku medal znajdował się na wyciągnięcie ręki. Polska para Kucharski – Grubba toczyła zacięty ćwierćfinałowy pojedynek z chińskim duetem. Tym razem to nie oni musieli mierzyć się z rolą faworytów. W trzecim secie na tablicy wyników widniał remis 19:19, od półfinału z Koreańczykami dzieliły ich dwie piłki. Nie udało się. – Oczywiście, jak się ktoś pyta mnie o największy zawód, to zawsze odpowiadam: brak medalu olimpijskiego. Na pewno to jest coś, czego brakuje najbardziej – Kucharski.

Czas

Trudno to uwierzyć, ale w 1984 roku Sportowcem Roku w Plebiscycie Przeglądu Sportowego został… tenisista stołowy. Andrzej Grubba pokonał wówczas halową Mistrzynię Europy w biegu na 100 metrów przez płotki – Lucynę Kałkę, oraz innego lekkoatletę – Bogusława Mamińskiego, który był najlepszy na 3000 metrów z przeszkodami w zawodach Przyjaźń84. – Moje zwycięstwo traktuję przede wszystkim jako uznanie dla tenisa stołowego w ogóle, za nobilitację tej gry, którą przez lata traktowano jako świetlicową zabawę – oznajmił Grubba.

Ze świetlic! Ze świetlic tenis stołowy wyszedł na salony świata! Kiedy polska reprezentacja wygrała w 1985 roku Superligę, nasza popularność sięgnęła gwiazd. Okrutnie dużo ludzi przychodziło na mecze – wspomina niekryjący ekscytacji Sutkowski. Jego ukochana dyscyplina w latach 80. święciła największe sukcesy, a zarazem chełpiła się wielką popularnością. W telewizji były tylko dwa kanały, a w godzinach szczytu często puszczano mecze, w których polska reprezentacja mierzyła się chociażby z drugim europejskim potentatem tamtych lat, Szwecją. – Byliśmy wtedy bardzo rozpoznawalni. I to tak akurat – nie na zasadzie znanego aktora, czy innego celebryty, który nie może się nigdzie pokazać. Ale w pewien sposób mieliśmy status gwiazd – ocenia Kucharski.

Trzy dni przed startem igrzysk olimpijskich w Tokio, upłynie piętnaście lat od jego śmierci. Andrzej Grubba przegrał walkę z chorobą nowotworową 21 lipca 2005 roku. Był alergikiem, a kiedy kaszel przekraczał zwyczajową częstotliwość, żona namówiła go do zrobienia rentgena klatki piersiowej. Słowa lekarza zabrzmiały jak wyrok. I absolutny szok, bo przecież w środowisku uchodził za wzór do naśladowania: dbał o siebie i stronił od papierosów.

Miał świetny kontakt z młodzieżą i pewne predyspozycje do bycia trenerem, ale – w przeciwieństwie do Kucharskiego – raczej poszedłby w innym kierunku. Pełnił funkcję dyrektora sportowego PZTS, a jego prezydentura wydawała się kwestią czasu. – Liczyliśmy, że Andrzej ze swoim nazwiskiem, wielką charyzmą, świetną umiejętnością nawiązywania kontaktów z ludźmi, pomoże związkowi chociażby w znalezieniu nowych sponsorów – Dryszel.

Wraz z postępującą chorobą, nie zgasła u niego pasja do tenisa stołowego. Jeszcze dzień przed śmiercią zasiadł przed komputerem, aby sprawdzić wyniki mistrzostw Europy juniorów. Gdyby tylko dostał trochę więcej czasu, kto wie, gdzie byłby teraz jego sport.

KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Tomasz Pudelko
Tomasz Pudelko
3 lat temu

jeden z idoli mojej mlodosci

M Gobio
M Gobio
3 lat temu

Wspaniały tenisista stołowy i bardzo waleczny zawodnik. Nieumiejętność, wręcz niezgoda na przegrywanie to faktycznie częsta cecha wielkich sportowców. Dwa mam tylko drobne zastrzeżenia: po pierwsze, jeśli idzie o czystą technikę grania to Leszek Kucharski miał lepszą nie “może” i nie “do pewnego czasu”, tylko na pewno i przez całą ich karierę. Miał po prostu nowocześniejszy styl. Po drugie, z tym stronieniem od papierosów to taki znowu święty ś.p. Grubba nie był, nie idealizujmy 😉 Obie kwestie absolutnie nie umniejszają ani jego umiejętnościom, ani charakterowi. Wybitna postać!

Aktualności

Kalendarz imprez