Budzący kontrowersje przepis znany jako “akt Rodczenkowa” wszedł w życie z początkiem grudnia. Zdecydował o tym Donald Trump – ustępujący prezydent Stanów Zjednoczonych. Zapis od dawna dzieli sportowe środowisko i zdążył doprowadzić do eskalacji zimnej wojny na linii Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) – Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA). Sporo wskazuje na to, że prawdziwe zamieszanie dopiero przed nami.
O co poszło? Zaczęło się od sprytnego Grigorija Rodczenkowa. Były szef laboratorium antydopingowego w Moskwie przez lata znajdował się w centrum zaawansowanego programu niedozwolonego wsparcia, którym Rosjanie oszukiwali system. Szczytowym osiągnięciem machiny były igrzyska w Soczi, gdzie gospodarze wygrali klasyfikację medalową. Zdecydowana większość medalistów była jednak na dopingu, a w proces podmiany próbek zaangażowały się władze państwowe.
Gdy wszystko zaczęło się sypać, przebiegły medyk uciekł przed szereg. Przed kamerą ze skruszoną miną zdradził wszystkie szczegóły, a większość jego słów mogła tylko szokować. Ten filmowy projekt pierwotnie miał być czymś zupełnie innym. Bryan Fogel – kolarz-amator – chciał zbadać faktyczny wpływ dopingu poprawę sportowej formy. Nie wiadomo, dlaczego Rodczenkow zgodził się mu pomóc, ale w końcu mowa o prawdziwym ekspercie. Grigorij nie tylko nadzorował podawanie niedozwolonych substancji sportowcom, ale w młodości sam eksperymentował na własnym organizmie.
I co się okazało? Mądrego aż miło posłuchać – udowodnił to film “Ikar”, który został nagrodzony Oscarem. Na Rodczenkowa nie czekały jednak czerwone dywany – musiał ratować się ucieczką z ojczyzny. Argumentował, że bał się o życie, bo kilku jego znajomych zamieszanych w cały proceder miało zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. W USA zaopiekowali się nim agenci FBI. Cały czas znajduje się w programie ochrony świadków i korzysta z różnych sztuczek, które mają uniemożliwić rozpoznanie jego charakterystycznej twarzy.
Książka kijem w mrowisko
Nie oznacza to jednak, że Grigorij w wolnych chwilach tylko kontempluje. Co jakiś czas podrzuca kolejne gorące kartofle – niedawno zszokował środowisko nieznaną historią o ukrywanym dopingu Bena Johnsona. W 2020 roku wydał nawet książkę. “Sprawa Rodczenkowa: jak obaliłem tajne dopingowe imperium Putina” – chwali się już w tytule autor. Jego dzieło zostało powszechnie docenione – niedawno triumfowało w plebiscycie “William Hill Sports Book of the Year”, zdobywając najcenniejsze wyróżnienie w świecie literatury sportowej.
– Rodczenkow przedstawił zapierające dech w piersiach wspomnienia, które zabierają czytelnika w podróż przez skorumpowany system pełen wybrakowanych jednostek, bezczelnych oszustw i niemożliwych do wyobrażenia etycznych wyborów. Coś, co zaczyna się jak opis sportowych kontrowersji, stopniowo przeradza się w geopolityczne trzęsienie ziemi – cieszył się wydawca książki.
Tego entuzjazmu nie podzielili jednak inni nominowani. W oryginalny sposób zaprotestował Ian Ridley – uznany brytyjski autor, który w 1999 roku opisał walkę Tony’ego Adamsa z nałogami, a potem wydał jeszcze kilka innych bestsellerowych pozycji. Tym razem znalazł się w piątce nominowanych do głównej nagrody, co wiązało się z otrzymaniem trzech tysięcy funtów.
– Przez długi czas miałem nadzieję, że wygra któraś z czterech innych książek, a nie ta napisana przez dopingowego oszusta. Po ogłoszeniu werdyktu czułem ogromny niesmak i po rozmowach z bliskimi zdecydowałem, że muszę zabrać głos. Ostatecznie zdecydowałem, że nie przyjmę nagrody za nominację – poinformował Ridley.
Dziennikarz w 2020 roku został wyróżniony za niezwykle osobistą książkę, w której opisywał jak krykiet pomógł mu w żałobie po śmierci żony. I to właśnie na zmarłą Vikki Orvice – byłą dziennikarkę sportową – powoływał się tłumacząc swoją decyzję o symbolicznym proteście.
– Moja zmarła żona miała niezwykle mocny kompas moralny, którym kierowała się w życiu codziennym. W kwestii dopingu była nieprzejednana. Jako korespondentka zajmująca się lekkoatletyką przede wszystkim gardziła oszustami, którzy zabierają medale uczciwym sportowcom – tłumaczył Ridley.
Buntownik z wyboru
To jednak tylko część kontrowersji, które wzbudza w ostatnich miesiącach nazwisko rosyjskiego medyka. Podpisany przez amerykańskiego prezydenta “akt Rodczenkowa” może mu zapewnić sportową nieśmiertelność. O co w nim chodzi? W dużym skrócie – jeśli na zawodach z udziałem amerykańskich sportowców, sponsorów lub nadawców dojdzie do dopingowego przestępstwa, to zajmą się nim krajowe służby kierowane przez Departament Sprawiedliwości. Nawet jeśli do przewinienia doszło na drugim końcu świata.
Na czym polega ta rewolucja w praktyce? Amerykanie sami nadali sobie olbrzymią władzę, która może wywołać olbrzymie zamieszanie w globalnej walce z dopingiem. W myśl nowych przepisów wystarczy jeden amerykański sponsor niewielkiej imprezy organizowanej w dalekiej Australii, by móc potem sądzić i karać w USA za podawanie dopingu na przykład miejscowego trenera.
Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Nowy zapis omija samych sportowców, ale pozwoli ścigać nie tylko tych, którzy udostępniają doping, ale także tych, którzy biorą udział w sportowym spisku. Szeroki jest także repertuar kar, które mogą dobić do miliona dolarów grzywny i aż dziesięciu lat więzienia. Sprawa ma jednak wyraźnie polityczne tło. Nie ukrywa tego zresztą dyrektor generalny Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA) – Travis Tygart.
To w ogóle człowiek o bardzo ciekawym i nieoczywistym życiorysie. Absolwent prawa i filozofii od lat znajduje się na pierwszej linii walki z dopingiem. Do USADY dołączył w 2002 roku, a pięć lat później był już jej szefem i w tej roli realizuje się do dziś. Najgłośniej zrobiło się o nim w 2012 roku, kiedy upadł mit Lance’a Armstronga. – Moim celem nie było obalanie legendy i łamanie marzeń. Cel agencji jest jasny – działamy po to, by chronić czystych sportowców – tłumaczył wówczas.
Gra o wielkie pieniądze
Tamta sprawa wykroczyła dalece poza sam sport. Tygartowi wielokrotnie grożono śmiercią. Próbowano także wpisać go w amerykańską politykę, ale sam zainteresowany tłumaczył, że „etyka w sporcie nie jest republikańska ani demokratyczna”. Ogólnie przez lata dał się poznać jako nieprzejednany przeciwnik dopingu, który często chadza własnymi drogami. Wszystko wskazuje na to, że tym razem znalazł się na wojennej ścieżce ze Światową Agencją Antydopingową (WADA).
“Rząd Stanów Zjednoczonych ma obowiązek dopilnowania, aby pieniądze amerykańskiego podatnika wydawane były w sposób efektywny oraz na cele, na które zostały przeznaczone. Podatnicy powinni odnosić konkretną korzyść z inwestycji w WADA – w formie czystego sportu, fair-play, sprawnego zarządzania systemem antydopingowym i proporcjonalnej wagi głosu przy podejmowaniu decyzji” – napisano niedawno w raporcie Biura ds. Krajowej Polityki Kontroli Narkotyków (ONDCP). Działający przy Białym Domu organ zaczął się zastanawiać, czy współpraca Amerykanów z WADA ma w ogóle jeszcze sens.
Dokument trafił potem do amerykańskich senatorów, co ucieszyło Tygarta. – WADA musi zmienić sposób działania albo zacznie tracić fundusze – ocenił szef USADY. Amerykanie do tej pory poza Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim (MKOl) w największym stopniu dokładali się do finansów organizacji, której od blisko roku przewodzi Witold Bańka. W ostatnim budżecie zapewnili ponad 7 proc. ogólnego budżetu, który wyniósł 37,4 mln dolarów.
Tygart w największym stopniu ma pretensje o brak zdecydowanej reakcji na działań Rosjan. Ostatnio krytykował także opieszałość w wyjaśnianiu przekrętów Tamasa Ajana – długoletniego przewodniczącego Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów (IWF). Jego konflikt z Bańką trwa właściwie odkąd Polak zameldował się na nowym stanowisku. Pojawienie się nowych osób na szczycie WADA Tygart porównał wtedy do… wymiany krzeseł na Titanicu. Bańka odniósł się do zarzutów na początku września w rozmowie z „Reutersem”, ale wyprowadził też kontrę.
– Konsekwencja wycofania finansowania WADA mogą być surowe i dalekosiężne dla amerykańskich sportowców. Zwróciły się do nas rządu kilku państw, które są zszokowane tymi groźbami ze strony USA. Pojawiają się propozycje, by zmienić definicję standardu zgodności. Brak wpłaty na rzecz WADA mógłby wtedy skutkować uznaniem agencji antydopingowej z danego kraju za nieprzestrzegającą Światowego Kodeksu Antydopingowego – tłumaczył szef WADA.
Akt mocno symboliczny?
Przyjęcie “aktu Rodczenkowa” to kolejny etap trwającej od wielu miesięcy podjazdowej wojenki między USADA a WADA. Największy problem w nowych zapisach wiąże się z kwestią eksterytorialności. Łatwo sobie wyobrazić, że jeśli po podobne narzędzia sięgną inne państwa, to czeka nas jeden wielki mętlik, choć Travis Tygart… mocno do tego zachęca. Zaniepokojenie działaniami Amerykanów zdążył już za to wyrazić rosyjski minister sportu.
– Sprawa sprowadza się do tego, że jeden z krajów ogłosił, że będzie teraz kimś w rodzaju sędziego. Podchodzimy do tego z dużą nieufnością i w przyszłości będziemy się zastanawiać, jak zminimalizować ryzyko dla rosyjskich sportowców. Ten krok może zaburzyć równowagę systemu walki z dopingiem – przestrzegał Oleg Matytsin.
Amerykanie są jednak przekonani, że wiedzą co robią. Sprawa połączyła ponad politycznymi podziałami wiecznie skonfliktowanych ostatnio Republikanów i Demokratów, więc Trump nie musiał jej nawet podpisywać – zapis i tak wszedłby w życie. Podpis prezydenta można więc interpretować w kategoriach czysto symbolicznych.
Sam Rodczenkow nie ukrywał radości, o czym poinformował w oświadczeniu Jim Walden – jego amerykański prawnik. – Teraz wszystko zależy od Departamentu Sprawiedliwości, który w porozumieniu z USADĄ musi stworzyć silny program, który pomoże zaprowadzić sprawiedliwość i stworzy politykę zera tolerancji dla dopingu w sporcie. Oszuści powinni mieć się na baczności – w mieście pojawił się nowy szeryf, więc oszukujecie na własne ryzyko – komentował Walden.
Kontrargumenty WADA mają jednak swoją wagę. “Akt Rodczenkowa” w ogóle nie dotyka amerykańskiego sportu, omijając także największe krajowe ligi – NBA, NHL i NFL. Dlaczego? Uznano, że to prywatne przedsięwzięcia, gdzie kwestie dopingowe precyzują wewnętrzne regulaminy. W pierwotnych planach zapisy miały regulować także i sprawy, ale gdzieś po drodze wypadły z programu… I to chyba najlepszy dowód na to, że w całym tym zamieszaniu nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by wciąż za nim gonić.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix
Ciekawy artykuł, szkoda że napisany po polskawemu. Po polsku bowiem mówimy o drogowskazie moralnym, a nie kompasie. No i oczywiście ustawa Rodczenkowa, a nie żaden “akt”.