Adam Kszczot, wersja 2.0. “Wreszcie nic mnie nie boli!”

Adam Kszczot, wersja 2.0. “Wreszcie nic mnie nie boli!”

W 2019 roku działo się u niego naprawdę dużo – i to na wielu płaszczyznach. Choć sezon startowy zaczął obiecująco, to na końcu było rozczarowanie związane z mistrzostwami świata w Katarze. Po nim Adam Kszczot ogłosił, że po siedmiu latach zmienia trenera i dołącza do “teamu Lewandowskich”. O procesie dojrzewania do zmian, perspektywie igrzysk olimpijskich w Tokio oraz uwolnieniu się od bólu utytułowany 800-metrowiec opowiedział nam w wyczerpującej rozmowie.

KACPER BARTOSIAK: Dwa tygodnie przed świętami wylądowałeś w Portugalii. Co tam właściwie robisz?

ADAM KSZCZOT: Trwa tradycyjne zgrupowanie kadry. W grudniu dobrze uciec w nieco cieplejszy klimat. Łapię więc promienie słońca, uzupełniam braki witaminy D, ale nie odpoczywam tylko ciężko trenuję.

Jakiego rodzaju treningi dominują w tym okresie?

Mamy tu taką fajną crossową pętlę o długości prawie 10 kilometrów. Warunki są idealnie do tego, by robić przygotowania pod kątem ogólnego treningu tlenowego. Blisko mamy też stadion tartanowy, więc absolutnie niczego nie brakuje. Tym bardziej że jestem tu z rodziną.

Łatwo pogodzić obecność najbliższych z takim rodzajem przygotowań?

Będziemy tu tydzień i cieszę się, że spędzimy ten czas razem. Jeśli tylko mam taką możliwość, zawsze staram się zabierać rodzinę na takie wyjazdy. Jako zawodowy sportowiec rok do roku spędzam po dwieście dni poza domem, jeśli więc pojawiają się sprzyjające okoliczności, staramy się spędzać czas razem. Zakopane też jest miejscem, do którego często zabieram rodzinę w okresie przygotowań. Musi być w miarę blisko, a oprócz tego muszą być jakieś atrakcje dla naszych dzieci. Nie jest łatwo być ojcem-sportowcem. Staram się zatem wykorzystywać takie okazje jak tylko mogę.

W 2019 roku dużo działo się nie tylko w twoim życiu sportowym, ale także rodzinnym. W lipcu po raz drugi zostałeś ojcem.

Dostałem kolejny potężny zastrzyk motywacji. To odnosi się do wielu dziedzin życia, ale także do treningu i prowadzenia sportowej kariery. Ojcostwo naprawdę bardzo zmienia człowieka na plus.

Czyli wciąż konsekwentnie polecasz bycie tatą!

Oczywiście – płódźcie dzieci! (śmiech) Nie wiem, jak będzie dalej u mnie, bo zawsze marzyłem o trójce, ale decydujący głos będzie należał do żony, bo to ona będzie nosić dziecko pod sercem przez dziewięć miesięcy, a nie ja. Ale będę twardo negocjował (śmiech).

Poważne zmiany w życiu Adama Kszczota dotyczyły także strony sportowej. Po siedmiu latach zakończyłeś współpracę z trenerem Zbigniewem Królem. Decyzję ogłosiłeś po mistrzostwach świata, ale podjąłeś ją wcześniej. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się taka myśl?

To był proces. Takie pierwsze wątpliwości co do sposobu przygotowań miałem już w 2015 roku. Dwa lata później byłem już naprawdę bliski podjęcia poważnej decyzji, ale wiele osób odradzało mi ten pomysł. Jest coś takiego, że gdy masz jakąś koncepcję, ale z wielu źródeł słyszysz, że to może nie jest najlepsze wyjście, to zaczynasz się wahać. Zacząłem dopuszczać możliwość, że mogę nie mieć racji i wtedy tej decyzji nie podjąłem.

Co się najbardziej zmieniło w tych ostatnich tygodniach, już po ogłoszeniu tej decyzji?

Ze zmianami wiążą się nowe bodźce. Nie oszukujmy się – one są pożądane, zwłaszcza na pewnym etapie kariery. Jeśli permanentnie robisz podobny trening, to na jakimś poziomie z czasem ten entuzjazm naturalnie mija.

Czy porażka w półfinale mistrzostw świata w Katarze miała jakiś wpływ na decyzję o zmianie szkoleniowca?

Najmniejszego. W połowie roku usiedliśmy z trenerem Królem przy jednym stole i wtedy powiedziałem, że to nasz ostatni sezon i bez względu na wyniki jestem zdecydowany na zakończenie tej współpracy.

Analizując to, co wydarzyło się na bieżni w 2019 roku, można odnieść wrażenie, że do 14 września raczej miałeś wszystko pod kontrolą…

Nie do końca. Na początku sezonu rzeczywiście praktycznie wszystko układało się po mojej myśli. Ten stan trwał mniej więcej do pierwszych poważnych startów. Wyniki były dobre, ja też czułem się nieźle… Ale już po tych pierwszych występach pojawiły się problemy ze zdrowiem, które z czasem zaczęły się nawarstwiać.

Tego feralnego wrześniowego dnia wystąpiłeś na Memoriale Kamili Skolimowskiej w Chorzowie w starcie na nietypowym dystansie 1000 metrów. Pod sam koniec zderzyłeś się z Michałem Rozmysem, a cała sprawa była szeroko komentowana. Co taki start miał dać pod kątem stricte szkoleniowym przed najważniejszą imprezą sezonu?

To nie jest tak, że zostaliśmy postawieni pod ścianą. Sami wybraliśmy ten dystans po rozmowach z organizatorami. Uznaliśmy, że dwa tygodnie przed mistrzostwami świata nie warto „ostrzyć się” na 800 metrów. Lepiej pobiec wtedy coś około – najlepiej coś nieco krótszego lub dłuższego. W ostatnich latach regularnie biegałem na 1500 metrów na mistrzostwach Polski, żeby pracować nad wytrzymałością, ale w tym roku byłem chory i musiałem ten start odpuścić.

Czyli tak naprawdę to zdrowie zdeterminowało to, co wydarzyło się na ostatniej prostej sezonu?

Mówiąc ściślej to raczej jego brak (śmiech). Najpierw było dość uporczywe przeziębienie, w trakcie sezonu kolejne, potem zatrucie pokarmowe, które skończyło się antybiotykami… Komplikacji było naprawdę dużo i to położyło się cieniem na tym dobrze przepracowanym początku sezonu. Te wszystkie problemy odbiły się na mojej sile. Długimi momentami czułem się w tym sezonie po prostu słaby pod względem fizycznym. Teraz jednak jestem w innym miejscu i czasami myślę sobie, że może po prostu tak miało być?

Trener Król z kolei wspominał, że permanentnie czułeś się niedotrenowany.

Nie zawsze tak było. Długimi momentami wszystko było dobrze poukładane – na przykład w 2015 i 2016 roku, kiedy to sam bardzo parłem na trening. Dziś mogę postrzegać ten okres jako najlepszy w karierze – pod względem wyników, regularności i kilku innych zmiennych. Choć na igrzyskach nie było wtedy tak jak bym chciał, to treningowo było naprawdę super i udało się utrzymać formę do końca sezonu.

Skąd taka różnica w opiniach między trenerem a zawodnikiem?

To chyba po prostu kwestia podejścia. Z czasem zaczęło się okazywać, że na pewne sprawy patrzymy inaczej.

Takim aspektem była też obecność specjalisty do spraw przygotowania motorycznego – Michała Adamczewskiego. Skąd pomysł, by nawiązać z nim współpracę?

Poznaliśmy się wiele lat temu, jednak wtedy jeszcze nie byłem jeszcze gotowy na taką zmianę. Michał w środowisku sportowym jest wprawdzie znany głównie z prowadzenia piłkarzy i siatkarzy, ale to profesjonalista w każdym calu. W 2018 roku zaczęły się u mnie pojawiać problemy ze ścięgnami Achillesa. Nie mogłem przez to dobrze trenować. Łapałem się na tym, że coraz częściej zastanawiam się, czy w ogóle będę w stanie dokończyć tamten sezon. Po mistrzostwach Europy ból był już nie do zniesienia i wtedy musiałem z kilku startów zrezygnować. Moje bieganie za sprawą tych problemów stało się tragicznie nieefektywne.

Co zmienił nowy specjalista w sztabie?

Główną rolą Michała było naprawienie tych błędów treningowych, które zbierały się przez lata i doprowadziły do problemów ze ścięgnami. W dużym skrócie można powiedzieć, że wykonał to zadanie wzorowo, bo od początku 2019 ból przestał się pojawiać.

Jakim specjalistą jest Michał Adamczewski w codziennych kontaktach?

Przede wszystkim elastycznym. Jeśli dyskutujemy i mam jakieś potrzeby treningowe dotyczące na przykład techniki biegu, to on zadaje pytania o sens pewnych ćwiczeń, ale nie podważa go. Nie mówi: „a ja bym to zrobił inaczej”, tylko drąży temat i próbuje zrozumieć moje podejście. Cały czas widzę w nim potrzebę poszerzania wiedzy w zakresie tego co robimy i uważam, że to jest świetne, bo dzięki temu obaj się uczymy. Kiedy Michał coś proponuje, to też się nie upiera i jest otwarty na sugestie. To elastyczna, fajna współpraca, która daje mi dużo radości. W listopadzie nie pojechałem na zgrupowanie kadry i pracowaliśmy cały czas w Łodzi razem. Teraz naprawdę widzę, że zbieram tego efekty.

Nawet w grudniu?

Biorąc pod uwagę ten okres roku, już widzę, że te rzeczy podstawowe biegam szybciej. Powszechnie wydaje się, biegacze nie powinni pracować nad siłą, ale ja się z tym nie zgadzam. Teraz robię półprzysiady – dziś zrobiłem 142,5 kg przy mojej śmiesznej wadze. Jestem w stanie pobiec bieg ciągły poniżej dwóch minimoli (w crossie) po 3:25. Na płaskim biegałbym 3:20 lub szybciej. To są wyniki, których nie powstydziliby się długodystansowcy. I to też pokazuje, że ten trening siłowy jest potrzebny, ale musi być przede wszystkim mądry.

Da się w ogóle porównać to dzisiejsze samopoczucie „sportowca po przejściach” do tego, jak czułeś się jeszcze kilka lat temu?

Odpowiem trochę dookoła (śmiech). W życiu każdego człowieka pojawia się rutyna i ona objawia się na różne sposoby. W młodości oprócz moich zwyczajowych treningów przy okazji robiłem jeszcze wiele różnych ćwiczeń, z czego czasami do końca nie zdawałem sobie sprawy. Taka hiperaktywność to chyba domena każdego nastolatka, który marzy o przyszłości w sporcie. Teraz jestem w zupełnie innym miejscu. Jako ojciec dwójki dzieci, współwłaściciel firmy instalacyjnej (elektroenergetyka) i mówca motywacyjny, mam tych obowiązków dużo więcej. Oczywiście kiedy zbliżają się duże sportowe wyzwania, staram się te pozostałe rzeczy w jakimś sensie stopniowo wygaszać. Mimo to nie robię tych „małych” rzeczy, które kiedyś przychodziły naturalnie. Niech to będzie nawet codzienne podbieganie pod przystanek – teraz tego nie robię, bo mam samochód. Te wszystkie drobiazgi trzeba teraz zaplanować w treningu.

Jak duże to wyzwanie?

Jeśli tego nie zaplanujesz, kiedyś trzeba będzie gasić pożar i walczyć o to, by nie pojawiły się pewne urazy. Suma moich doświadczeń jest taka, że ostatnio tak dobrze, jak dziś, czułem się w treningu kiedy byłem juniorem! Wczoraj zrobiłem 28 km, dzisiaj 25,5 km i wiem, że do końca zgrupowania będę robił tak ponad 20 i spokojnie to wytrzymam, bo otaczam się fajnymi ludźmi, którzy są przy tym profesjonalistami i fachowcami w swoich dziedzinach. Jeździł ze mną dotąd Jakub Dukiewicz, konsultuję się cały czas z Michałem Robakowskim – fizjoterapeutą, który zna mnie na wylot. Korzystając z wiedzy i talentu ludzi dookoła mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wreszcie nic mnie nie boli.

Czujesz jakąś presję czasu w związku z tym, że zbliżają się igrzyska w Tokio?

Na igrzyskach byłem już dwa razy. Mam wszystkie medale halowych mistrzostw świata, a do tego też dwa srebrne medale mistrzostw świata na otwartym stadionie. Do tego masa medali mistrzostw Europy – głównie złotych. Nie jestem już na etapie, na którym mam coś do udowodnienia. Staram się po prostu robić jak najlepiej to co kocham i widzę, że to podejście przynosi efekty. Chcę żeby to wszystko toczyło się dalej, stąd te wszystkie duże decyzje z ostatnich miesięcy.

Jedną z najważniejszych było nawiązanie współpracy z Tomaszem Lewandowskim – bratem i trenerem Marcina. Ten pomysł długo kiełkował?

Wiele elementów musiało się tu zgrać. Z Marcinem jesteśmy przyjaciółmi, ale nie da się ukryć, że odkąd przestawił się na bieganie 1500 metrów, to krajobraz trochę się zmienił. Gdybyśmy dalej biegali na tym samym dystansie, trwałaby rywalizacja, która mogłaby powodować trudne momenty w pracy trenerskiej. Na coś takiego raczej nie mógłbym się zgodzić, bo to po prostu nie funkcjonowałoby dobrze.

Rozważałeś jeszcze jakieś inne kierunki?

Prawdę mówiąc to nie. Widzę, jak rozwija się „team Lewandowskich” i co się tam dzieje. Jest tam Marcin, jest Jakub Holusa, z którym rywalizowałem od lat na imprezach U-23 i jeszcze w juniorach – to mój serdeczny kumpel. To wszystko pomogło w podjęciu decyzji. Im większa grupa „sparingpartnerów”, tym łatwiej się potem przygotować. Pierwszy raz z Tomkiem Lewandowskim rozmawiałem o ewentualnej współpracy już w 2017 roku. Do wszystkiego trzeba dojrzeć – cieszę się, że właśnie teraz wszystkie elementy się zgrały.

Jakie masz plany na pierwsze tygodnie nowego roku?

Styczeń to szczególny miesiąc, gdzie uciekam od zimy. W zeszłym roku nie szykowałem się do hali i pojechałem całkiem blisko, bo na Teneryfę. W tym roku po zmianie trenera warto będzie sprawdzić efekt treningu i odpowiedź organizmu, więc wystartuję w sezonie halowym. Nie mam jeszcze pewności czy zakończę sezon Halowymi Mistrzostwami Świata – to pokaże czas.

 

ROZMAWIAŁ
KACPER BARTOSIAK

 

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez