Od lat niezawodny punkt koszykarskiej reprezentacji. Skrzydłowy, który z niejednego pieca chleb jadł. Bronił bowiem barw dziewięciu klubów. Najbardziej “francuski” z polskich koszykarzy, bo urodzony i wychowany nad Loarą. Z Aaronem Celem rozmawiamy o wygranej w Plebiscycie Przeglądu Sportowego w kategorii drużyna roku, zbliżających się wyzwaniach, a także piłce nożnej, czy sławnych postaciach, które spotkał na ulicach Monako.
KACPER MARCINIAK: Drużyna roku – to brzmi dumnie. Spodziewaliście się takiego wyróżnienia?
AARON CEL: Byliśmy trochę zaskoczeni, bo siatkarze z roku na rok osiągają niesamowite sukcesy. Z drugiej strony, musimy się z tego cieszyć i zdać sobie sprawę, że w kosza grywa się we wszystkich państwach na świecie. Myślę, że nasz wynik trochę lepiej porównywać do piłki nożnej. Popatrzmy na to z tej strony: jeśli piłkarze doszliby do ćwierćfinałów mistrzostw świata, pewnie również zostaliby w ten sposób wyróżnieni.
Masz wrażenie, że doceniono was, bo tworzycie prawdziwy kolektyw, w którym każdy zawodnik jest istotny?
Trzymamy się mocno razem i to już od pięciu, sześciu lat, kiedy trenerem został Mike Taylor. Jest kilku zawodników, którzy są w kadrze od początku jego kadencji, a jak się cały czas podróżuje i gra razem, to po jakimś czasie tworzy się pewna więź. Co prawda zawsze ktoś wybije się z tłumu. Mateusz Ponitka i Adam Waczyński mają bez wątpienia role wiodące. Ale fakt, że gramy sercem, dajemy z siebie wszystko i nie wygrywamy talentem ani pieniędzmi, mógł się ludziom bardzo spodobać. Podczas mistrzostw świata większość drużyn była od nas silniejsza na papierze, ale udało nam się to przezwyciężyć i zrobić dobry wynik.
Wspomniałeś o Mateuszu Ponitcę. To chyba zawodnik, który wyrósł na twarz reprezentacji?
Zdecydowanie. Myślę, że wszystko mu się idealnie ułożyło podczas tych dwóch, trzech ostatnich lat. Bardzo mocno pracował i pracuje, to nie jest dla nas niespodzianka. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później się wybije i będzie grał w mocnym europejskim klubie. A co do reprezentacji, dużo – i słusznie – mówi się o Ponitce, ale trzeba też podkreślić, że Adam Waczyński jest wspaniałym zawodnikiem i kapitanem. Świetnie się dopasowują. Jeden jest silny i atletyczny, drugi świetnie rzuca za trzy. Mamy szczęście, że trafiła nam się taka para.
Co ciekawe, Ponitka jako pierwszy koszykarz w historii znalazł się w czołowej dziesiątce sportowców roku w Plebiscycie Przeglądu Sportowego. Marcin Gortat nigdy nie dostąpił tego zaszczytu, mimo sukcesów w NBA.
Myślę, że mimo wszystko Marcin zasługiwał na takie wyróżnienie. Raz był nawet w finale NBA, poza tym sama gra przez trzynaście lat w najlepszej lidze świata jest niesamowitym wyczynem. Tak więc uważam, że na tę dziesiątkę zasłużył. Skoro teraz udało się to Mateuszowi, nie będziemy narzekać. Pewnie wynik z reprezentacją okazał się kluczowy. Miejmy nadzieję, że w przyszłych latach te wyróżnienia będą się powtarzać. Dziwnie to brzmi, że przez tyle lat, koszykarz nie znalazł się nawet w dziesiątce najlepszych sportowców w Polsce.
Obawiasz się teraz pewnego zdarzenia ze ścianą? Skończyło się świętowanie mundialu i ludzie będą oczekiwali od was kolejnych sukcesów…
Zawsze tak jest w sporcie. Łatwiej jest zaskoczyć, niż powtórzyć swój sukces. Teraz oczywiście będzie ciężej, ale też nie gramy od dziś i jesteśmy gotowi podjąć nowe wyzwanie. Inne drużyny będą się na nas bardziej skupiać, ale wierzymy że jeśli będziemy dalej pracować, wyniki w końcu przyjdą.
Łukasz Koszarek mówił, że aby popularność koszykówki rosła, potrzebne są sukcesy reprezentacji. Zgodziłbyś się z tym?
Popularność koszykówki jest dla nas bardzo ważna, a osiągnięcia i sukcesy oczywiście pomagają ją budować. Chciałoby się, żeby koszykówka znalazła się w gronie pięciu najpopularniejszych sportów w Polsce, bo obecnie się do niego na pewno nie zalicza. A jest to w skali świata dyscyplina numer dwa, tuż po piłce nożnej. Widzieliśmy w tym roku postęp, ale tak jak wspomniałeś, będzie coraz ciężej. Musimy dalej wygrywać i tworzyć coś pozytywnego. Piłka ręczna świętowała ogromne sukcesy nie tak dawno temu, ale ostatnio reprezentacja nie gra dobrze, przez co ludzie przestają się nią interesować. Takie są realia.
Skoro już jesteśmy przy innych dyscyplinach i piłce ręcznej: śledzisz trwające mistrzostwa Europy, interesujesz się tym sportem?
Nie mam nic przeciwko ręcznej, ale samemu jestem przede wszystkim fanem piłki nożnej. W przypadku siatkówki, czy handballa, śledzę głównie mecze reprezentacji.
A jak to wygląda u ciebie z piłką?
Obserwuję mecze kadry, jak i naszą “wspaniałą” ekstraklasę. Tak się zresztą składa, że oglądam też Stan Futbolu i inne programy o piłce. Jestem ze wszystkim na bieżąco.
Myślałem, że wspomnisz o Paris Saint Germain.
No tak, z klubów na pewno trzymam kciuki za PSG. A w Polsce, z racji że mieszkam i jestem od wielu lat zameldowany w Gdańsku, chodzę czasami na Lechię.
To będzie wreszcie ten sezon, w którym PSG przełamie się w Lidze Mistrzów?
Nie chcę zapeszać, bo przez ostatnie pięć, czy sześć lat zawsze mają fajny skład i rozpatruje się ich w gronie faworytów, a nigdy nie doszli do półfinału. Wydaje mi się jednak, że w tym roku panuje tam kompletnie inne podejście. To jest nowość, od kiedy pojawił się Neymar. W takim razie czemu nie? Mam nadzieję, że się uda. Na pewno nie odstają od reszty stawki składem, ani grą, ale Ligę Mistrzów wygrywa się w maju i może się do tego czasu sporo wydarzyć.
Teraz chyba więcej mówi się o innych zespołach, co może paradoksalnie wyjść im na dobre. Mniejsza presja.
Faktycznie. Inne potęgi mają swoje problemy: chociażby Barcelona już tak nie dominuje. Juventus też, od kiedy ma Cristiano, gra dobrze, lecz nie zachwyca. PSG podpisało Icardiego, który się świetnie skomponował z ekipą. W drużynie panuje duża świeżość. Co do Neymara, tak jest, że po kłótniach w zespole, kiedy wszyscy się pogodzą, to wszystko nagle wychodzi na plus. A wydaję mi się, że negatywny epizod Brazylijczyka się zakończył i to każdemu dodało skrzydeł.
PSG w lutym czeka mecz 1/8 Ligi Mistrzów, a was eliminacje do mistrzostw Europy. Trafiliście na grupę z Hiszpanią, Rumunią i Izraelem. Cisną się na usta słowa: znowu ta Hiszpania…
Nie wiadomo, czy się cieszyć, czy nie. Oczywiście fajnie, że będziemy mieli okazję do zmierzenia się z nimi, może uda się wreszcie wyrwać to zwycięstwo. Z drugiej strony nie ułatwia nam to roboty, bo to jedna z najlepszych drużyn na świecie. Trzeba będzie zagrać znakomity mecz, żeby ich pokonać. Przynajmniej u siebie.
Mistrzowie świata przyjadą do Polski, prawdziwa gratka dla kibiców.
Na pewno będzie to idealna okazja, aby wybrać się na mecz. Z Izraelem będziemy natomiast grali w Gliwicach w pięknej hali, więc też mamy nadzieję na pełne trybuny. To by nam na pewno pomogło, bo Izrael jest całkiem mocną drużyną. Co do Hiszpanów, miejmy nadzieję, że powtórzy się sytuacja z Chorwatami, kiedy w Ergo Arenie zmierzyliśmy się zespołem pełnym zawodników NBA i odnieśliśmy niespodziewane, kluczowe zwycięstwo. Takie mecze tworzą wspaniałe wspomnienia, zarówno dla nas, jak i kibiców koszykówki.
Z Hiszpanią jest taka historia: każdy myślał że się zestarzeli i powoli odchodzą w cień, a oni zdobyli mistrzostwo świata. Graliście z nimi chociażby podczas mistrzostw Europy w 2015 roku, kiedy pokonali was w fazie pucharowej.
Wtedy do pewnego momentu stawialiśmy im czoła, ale w czwartej kwarcie genialny Pau Gasol dobił nas trójkami. Co do wieku zawodników, nie sugerowałbym się tym. Ktokolwiek tam gra, stanowi spore zagrożenie. Dodatkowo zawsze pozostaje im niesamowita kultura sportów drużynowych, specyficzne podejście, szybki styl gry. Mają takie nastawienie do koszykówki, które jest wyjątkowe. Jeśli udałoby się ich wreszcie pokonać, byłoby to dla nas niezwykle przełomowe zwycięstwo.
Za to Izrael to reprezentacja, która świetnie radzi sobie na szczeblach młodzieżowych i coraz mocniej rośnie w siłę.
Dokładnie. Mają świetną falę zdolnych, bardzo dobrze wyszkolonych zawodników. Będziemy od nich silniejsi na papierze, ale taka świeżość i młodość zawsze jest niebezpieczna. Trzeba wypaść bardzo solidnie w Gliwicach, a potem w listopadzie pokazać moc na wyjeździe. Skupmy się jednak na pierwszym meczu, który jest do wygrania i zdecydowanie trzeba to zrobić.
Mówiąc o młodych Izraelczykach, myślisz przede wszystkim o Deni Avdiji?
Głównie o nim. Izrael na pewno czekał na kogoś takiego. Chłopak bez wątpienia za rok, albo dwa będzie grał w NBA. W krajowej lidze za to już się zaczyna bawić. Polski Cukier Toruń grał z UNET Hapoel Holon i nie udało nam się z nimi wygrać, a Avdija rzucił im ostatnio 22 punkty na sporym luzie. To ogromny talent i nie tylko Izraela, ale całej europejskiej koszykówki. Będziemy musieli na niego uważać. Mamy jednak solidną obronę i spróbujemy zrobić coś, aby jak najbardziej utrudnić mu życie.
Widzisz u niego pewne podobieństwa do Luki Dončića? Wysocy zawodnicy, którzy świetnie czują się z piłką w ręce, dostrzegają wolne przestrzenie na parkiecie…
Coś w tym jest. Avdija w wieku 17 lat był najlepszym zawodnikiem mistrzostw Europy U-20. To o czymś świadczy. Wiadomo, że w młodzieżówkach każdy rok różnicy jest bardzo istotny, a on miał na karku trzy lata mniej niż większość rywali. Teraz skończył 19 lat i jest jednym z najlepszych zawodników Maccabi Tel Awiw, mocnego europejskiego klubu, który ma z pięciu graczy, co występowali w NBA. Myślę, że można go posadzić przy jednym stole z Dončićem, chociaż Słoweniec to jednak inna kategoria.
Rozmawiamy o młodym Izraelu, a w polskiej reprezentacji licznik bezlitośnie bije. Kilku zawodników będzie powoli odchodzić w cień, szczególnie 35-letni Koszarek i Adam Hrycaniuk.
Na pewno będzie trzeba szybko znaleźć następców. Akurat w przypadku Łukasza, taki jest poszukiwany od wielu, wielu lat. I do dzisiaj nikt z młodych rozgrywających się wystarczająco nie wybił. Łukasz Kolenda robi postępy, ale sporo mu jeszcze brakuje do bycia głównym playmakerem kadry. Wszyscy trzymamy kciuki za Olka Balcerowskiego, który występuje w Gran Canarii, ale w tym roku nie może znaleźć uznania w oczach trenera. Zobaczmy, na razie skupiamy się na tym co mamy. Tak się zdarza w sporcie, że czasem ktoś wyskoczy z niczego, bo nagle dostanie prawdziwą szansę na pokazanie swoich umiejętności. Cóż, reprezentacja zdecydowanie potrzebuje młodej krwi, ja w końcu też nie jestem już taki młody, podobnie Damian Kulig.
Zostało sporo czasu, ale nie można nie wspomnieć o kwalifikacjach do Tokio, bo wszyscy mamy to z tyłu głowy. Litwa jest głównym faworytem?
Kwalifikacje będą właśnie na Litwie, więc wszystko za nią przemawia. Spróbujemy mecz po meczu dojść do jak najwyższej formy, żeby w tym najważniejszym spotkaniu pokazać pełnię możliwości. Wierzymy, że jest to do zrobienia. Faktycznie, byłby to niesamowity wyczyn, bo z dziesięciu meczów z Litwą, pewnie wygramy jeden.
Jeszcze kilka lat temu, a nawet w poprzednim roku, nikomu by nie przyszło do głowy, że to w ogóle jest możliwe. A teraz jesteście o te kilka kroków od Tokio.
To byłoby idealne dopełnienie naszych ostatnich lat. Wiadomo, że igrzyska są trochę innym doświadczeniem, niż mistrzostwa świata. Na razie jednak ciężko o tym myśleć, bo dużo przeszkód przed nami i nie ma co się cieszyć na zapas, ani bujać w obłokach. Trzeba się skupić na lutowych meczach. Na końcu najważniejsze, żebyśmy zrobili wszystko co w naszej mocy.
Kilka lat temu podczas występów w Stelmecie, mówiłeś o chęci ponownej gry we Francji. Udało ci się do tego doprowadzić, a potem znowu wróciłeś do Polski. Jak to teraz wygląda, jesteś już spełnionym zawodnikiem pod względem klubowych ambicji?
W pewnym stopniu tak, chociaż nie jestem jeszcze spełniony, bo chcę wygrać mistrzostwo w Toruniu. I być częścią pierwszej drużyny w historii klubu, która tego dokona. Ale faktycznie myślę, że zrobiłem już sporo: mistrzostwo ze Stelmetem, gra w Eurolidze i innych europejskich pucharach, trochę sukcesów we Francji. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy i mam z czego być dumnym. Został tylko tytuł z Polskim Cukrem Toruń. Potem będę mógł powoli myśleć o następnych krokach w moim życiu.
Uważasz, że kierunek w który poszła koszykówka, pomógł twojej karierze? Jesteś mobilnym skrzydłowym, który potrafi rzucać za trzy. Kluby szukają takich graczy.
To na pewno nie jest najłatwiejsza rola do wypełnienia, bo trzeba umieć wszystkiego po trochu. Dużo zależy też od podejścia, odnalezienia się wśród różnych indywidualności. Czasem należy się bardziej wychylać i brać odpowiedzialność na siebie, czasem mniej. Na pewno wspomniane umiejętności pomogły mi osiągnąć pozycję, którą teraz mam. Nic tylko się cieszyć.
Wracając do czasów gry we Francji, w sezonie 2015/2016 występowałeś w barwach AS Monaco. Jak wspominasz te czasy? Życie w księstwie to bajka?
Bez dwóch zdań, chociaż to też rok, w którym wydałem najwięcej pieniędzy w swojej karierze. Życie tam jest w końcu bardzo drogie, ale przeżycie faktycznie niesamowite. Mam z tego czasu pełno wspomnień, chociaż niektóre bardziej nadają się na pogawędki przy piwie. Nie można też zapominać o stronie sportowej, bo wygraliśmy wtedy Puchar Francji, mimo że byliśmy beniaminkiem. Na pewno fajnie jest tam pomieszkać z rok, czy dwa, ale po pewnym czasie się to nudzi, bo ile można patrzeć na te wszystkie lamborghini i jachty.
Zdarzyło ci się spotkać jakichś celebrytów?
I to mnóstwo. Niedaleko mnie mieszkał Bono z U2, który co ranek chodził sobie po bagietki. Po za tym wiadomo: piosenkarze w stylu Justina Biebera, czy koszykarze z NBA. Monaco to też bardzo bezpieczne miejsce. Wszyscy bogaci ludzie chodzą bez ochrony i pewnie dlatego mają tam swoje rezydencje, albo przyjeżdżają na wakacje.
A życie w jakim mieście najbardziej do ciebie przemawia? Ciągnie do metropolii?
Niekoniecznie. Gdańsk jest dla mnie idealny. Masz blisko morze, znajdziesz miejsca ciche, jak i pełne ludzi. Paryż, czy Warszawa mnie nie kręcą, ale z drugiej strony małe miasteczka też nie są w moim stylu. Za to taki leżący przy morzu Gdańsk… co tu dużo mówić, polecam wszystkim.
Zdarza ci się zamienić kilka słów po francusku z innym reprezentantem Polski, Mathieu Wojciechowskim?
Poznaliśmy się w gronie francuskim, obaj urodziliśmy się właśnie w tym kraju. Jak czasami rozmawiamy, to faktycznie automatycznie załącza nam się ten język. Ale oczywiście w polskim towarzystwie, rozmawiamy normalnie po polsku.
Na poziomie młodzieżowym występowałeś jeszcze w francuskich barwach. Miałeś okazję grać chociażby z Nicolasem Batumem, albo Nando De Colo. Jak ich wspominasz, było widać, że zajdą tak daleko?
Można było się domyśleć, bo kiedy masz wyjątkowy talent, bardzo wcześnie zaczynasz się wyróżniać. A oni mieli nie tylko talent, ale również odpowiednie podejście. Trzymam za nich kciuki, bo to jednak koledzy. Widzieliśmy w młodzieżówce, że coś z nich będzie, choć wiadomo że różnie to bywa, bo czasami wchodzą kwestie kontuzji. Ich to na szczęście ominęło i zrobili ogromną karierę.
W twoim przypadku tego szczęścia do zdrowia zabrakło.
Zgadza się. Każdy ma jakąś historię, ja miałem trochę pod górkę, czy to ze względu na kontuzje, czy też po części decyzje trenerskie. Jednemu szkoleniowcowi się spodobasz, drugiemu nie i zrobi ci pod górkę. Trzeba jednak z tym walczyć, nie można się załamywać i myśleć, że cały świat jest przeciwko tobie. Najważniejsza jest wiara w siebie. Na początku moja droga była wyboista, ale niczego nie żałuję, jestem bardzo dumny z przebiegu mojej kariery.
Jak dużo brakuje nam do Francuzów pod względem szkolenia młodzieży?
Mówimy o totalnie innych systemach. Każda drużyna ekstraklasowa we Francji ma obowiązek posiadać szkółkę, gdzie wychowuje przynajmniej piętnastu młodych graczy. A jeżeli masz osiemnaście drużyn, które szkolą po kilkunastu zawodników, młodzieżowe perspektywy są naturalnie wysokie. W Polsce jest inaczej, ale też dużo zależy od finansów, więc ciężko to wszystko ocenić. Mamy chęć i sporo dobrych trenerów, ale ciężko przeskoczyć pewne bariery.
Jaka jest najlepsza droga dla zdolnego zawodnika w Polsce? Powinien pograć trochę w kraju, czy jak najszybciej uciekać za granicę?
Raczej wyjeżdżać. Jest kilka zespołów, jak Olimpia Lublana, albo Partizan Belgrad, które mają niewielki budżet, ale ściągają do siebie najlepszy młody narybek. A jeżeli w Polsce trafia się dobry młody zawodnik, warto spróbować sił na wyższym poziomie. Podobnie jak w piłce nożnej, polska koszykówka co prawda stale się polepsza i nie ma na co narzekać, ale krajowa liga powinna być chwilowym przystankiem dla największych talentów.
Uważasz, że Stany to dobry kierunek?
Jasne, ale myślę że trzeba celować w pierwszą dywizję ligi akademickiej NCAA, nic niżej. Tamtejsze uczelnie często wypuszczają zawodników na poziomie euroligowym, albo NBA. Mam synka, który ma teraz trzy miesiące i na pewno gdyby miał osiemnaście lat i możliwość gry w amerykańskim collegu lub Europie, to namówiłbym go na przygodę za oceanem. W Stanach wszystko jest idealnie skrojone pod koszykówkę: świetna infrastruktura, kultura i poziom gry. To też niesamowite doświadczenie dla młodego chłopaka. A potem do Europy zazwyczaj wraca się ze znacznie większymi umiejętnościami.
Coraz częściej za to spotyka się sytuację, w której chłopaki z Europy ruszają do Stanów jeszcze wcześniej i rozpoczynają naukę w amerykańskim liceum.
Tego już bym nie polecał. Lepiej chyba najpierw nauczyć się dobrze angielskiego w swoim kraju. Trzeba też mieć czas, aby nacieszyć się młodością i nie uciekać tak szybko od rodziny. I wyruszyć na amerykańskie podboje już z maturą w kieszeni, kiedy przeżyłeś to, co każdy dzieciak.
Syn będzie koszykarzem?
Gdzieś tam w serduchu by się człowiek z takiego scenariusza ucieszył. To miło gdyby się wzorował, albo żeby to co robił tato, wywarło na nim duże wrażenie. Mimo wszystko należę jednak do rodziców, którzy uważają, że dziecko powinno robić to co chce, byle było szczęśliwe.
ROZMAWIAŁ
KACPER MARCINIAK
Fot. 400mm.pl, Newspix.pl