Ależ rozpieszczani są ostatnimi czasy kibice lekkoatletyki na Śląsku. To właśnie na Stadionie Śląskim pod koniec maja nasza reprezentacja wygrała drużynowe mistrzostwa Europy. Minęły raptem trzy tygodnie, a gwiazdy polskiej i światowej lekkoatletyki ponownie zawitały do Chorzowa, tym razem na 67. ORLEN Memoriał Kusocińskiego. Kto dał największy popis – Paweł Fajdek, Gudaf Tsegay, a może jedna z Aniołków Matusińskiego? Otóż nie. Show skradł Pan Biegacz Średniodystansowy Patryk Dobek.
Pierwsza edycja memoriału organizowanego na cześć legendy naszego sportu odbyła się już 1954 roku. Zatem mityng ma ogromną tradycję i przez lata przyciągał wielkie gwiazdy nie tylko polskiej, ale i światowej lekkoatletyki. Tak było i tym razem – z zagranicznych zawodników mogliśmy podziwiać chociażby Renauda Lavilleniego, Gudaf Tsegay czy Lisanne De Witte. Ale oczywiście największą uwagę skupialiśmy na występach Polaków, wśród których startowała cała plejada zawodników Grupy Sportowej ORLEN – na czele z Anitą Włodarczyk, Pawłem Fajdkiem, Piotrem Liskiem czy Ewą Swobodą.
Choć zaczęło się od smutnej informacji. W piątek, w wieku 64 lat odszedł Marek Tokarski. Legendarny operator obrazu Telewizji Polskiej pracował przy wszystkich najważniejszych wydarzeniach sportowych, w tym wielu lekkoatletycznych. To dzięki jego pracy mogliśmy podziwiać w telewizji zmagania w królowej sportu.
Patryk, jak ty nam zaimponowałeś w tej chwili
Ale skupmy się na wydarzeniach sportowych, bo w Chorzowie działo się sporo – zwłaszcza w konkurencjach, w których Polacy walczyli o wypełnienie olimpijskich kwalifikacji. Największych emocji dostarczył nam bieg na 800 metrów mężczyzn w którym startowali Mateusz Borkowski, Patryk Dobek, Adam Kszczot, Marcin Lewandowski oraz młody, wciąż ledwie siedemnastoletni Krzysztof Różnicki. W dodatku mieliśmy w nim dwóch mocnych Brytyjczyków – Jamiego Webba i Elliota Gilesa.
Tempo biegu od początku było bardzo mocne, ale wszystko zaczęło się klasycznie. Borkowski w swoim stylu był jednym z nadających tempo. Z kolei Dobek i Lewandowski trzymali się w środku stawki, przy czym pierwszy z nich sprytnie wykorzystywał luki, wyprzedzając rywali po wewnętrznej kiedy tylko nadarzyła się taka okazja. Na ostatnim okrążeniu zaprocentowało jego doświadczenie z biegów na czterysta metrów. To nie był zaledwie bieg, to był niemalże sprint Patryka!
Dobek mijał kolejnych rywali z taką łatwością, jakby ci poruszali się w slow motion. Ostatecznie wpadł na linię mety z czasem 1:43.73. To najlepszy wynik na świecie w tym sezonie. Po halowych mistrzostwach Europy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nagle objawił nam się kolejny świetny biegacz na osiemset metrów. Ale że Polak w Tokio będzie kandydatem do medalu, tego nie śmieliśmy przypuszczać. Do dwudziestoletniego rekordu Polski Pawła Czapiewskiego zabrakło pół sekundy, ale po tym co zobaczyliśmy, nie postawilibyśmy majątku na to, że Dobek nie da rady pobić go w najbliższym czasie. Chapeu bas, Patryk.
Jednak to nie koniec dobrych wiadomości. Bieg ogólnie stał na bardzo wysokim poziomie, a ogromne powody do radości po jego zakończeniu z pewnością ma Krzysztof Różnicki. Siedemnastolatek ukończył go na piątej pozycji, lecz czas 1:44.51 zapewnił mu kwalifikację do Tokio. Ten młody chłopak zrealizował coś, o czym zarówno on jak i jego trener w ogóle nie marzyli. Tym samym na ośmiuset metrach może nastąpić zmiana warty i to młodzian ma szansę pojechać na igrzyska, o ile dobrze zaprezentuje się na mistrzostwach Polski (na które na razie nie jest zgłoszony).
Właśnie – skoro jesteśmy przy zmianie warty, to czas na łyżkę dziegciu w tej beczce miodu. Adam Kszczot totalnie nie podołał w Chorzowie, zajmując dopiero trzynaste miejsce. Chyba czas najwyższy powiedzieć, że nasza legenda ma niewielkie szanse na wyjazd do Japonii. Na obecną chwilę są inni – młodsi i/lub lepsi biegacze. Bo przecież wspomniany Mateusz Borkowski zajął ósmą pozycję, a Marcin Lewandowski był czwarty – oczywiście, on również wywalczył kwalifikację olimpijską na osiemset metrów. Pytanie tylko, czy zdecyduje się wystartować w tej konkurencji. Ale patrząc na jego formę, nie widzimy przeciwskazań.
Moc na czterystu metrach
Przed startem zawodów równie mocno czekaliśmy na bieg na 400 metrów – zarówno w wykonaniu pań, jak i panów. W ramach przystawki otrzymaliśmy bieg B kobiet, w którym występowała Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka, będąca zdecydowaną faworytką wyścigu. A miała w nim sporo do udowodnienia – w końcu wypadła ze składu Aniołków Matusińskiego, z którymi jeszcze dwa lata temu zdobywała medal mistrzostw świata i biła rekord Polski. Zaczęła bardzo mocno i wydawało się, że bardziej będzie się ścigać z czasem, niż z rywalkami. Ale na finiszu wyraźnie opadła z sił, przez co omal nie dopadła jej Anna Pałys. Czas 53.32 s z pewnością nie zrobił wrażenia zarówno na samej zawodniczce, jak i na trenerze Aleksandrze Matusińskim.
Zwłaszcza, że Polki startujące w biegu głównym pokazały moc. Zwyciężyła co prawda Beatrice Masilingi, która pokonała ten dystans w czasie 49.88 – co w takim upale jest sporym wyczynem – jednak na pozycjach 3.-5. zameldowały się już nasze zawodniczki, każda w czasie poniżej 52 sekund. Najlepsza okazała się Justyna Święty-Ersetic, co cieszy w przypadku jej zawirowań związanych z przygotowaniami do sezonu. Następne były Małgorzata Hołub-Kowalik oraz Iga Baumgart-Witan. Siódma przybiegła Kornelia Lisiewicz, ale i ona może mieć powody do zadowolenia. Z czasem 52.19 poprawiła swój rekord życiowy.
SPONSOREM GENERALNYM POLSKIEGO ZWIĄZKU LEKKIEJ ATLETYKI JEST PKN ORLEN
Oczywiście, zdajemy sobie sprawę z tego, że wyniki nakręca rywalizacja. Łatwiej o dobre czasy wtedy, kiedy bieg jest mocno obsadzony, ale wciąż – siedemnastolatka przebiegła 400 metrów o ponad sekundę szybciej niż wspomniana Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka. A w studiu była obecna również Anna Kiełbasińska, która na zbliżających się mistrzostwach Polski ma wrócić do rywalizacji, do tego kilka zawodniczek nie biegło dziś w Chorzowie. Czujemy, że trener Aleksander Matusiński będzie miał przyjemny ból głowy dotyczący tego, jak skonstruować skład naszej sztafety 4 x 400 metrów w Tokio.
Na 400 metrów biegli też nasi panowie i oni również dobrze się zaprezentowali, choć żaden z nich nie wywalczył kwalifikacji olimpijskiej. Zwyciężył doświadczony Botswańczyk Isaac Makwala, a za jego plecami przebiegli Karol Zalewski oraz Kajetan Duszyński. Temu pierwszemu do wypełnienia olimpijskiego minimum – 44.90 – zabrakło 24 setnych sekundy. To jednak i tak bardzo dobry prognostyk przed olimpijskim występem chociażby naszej sztafety mieszanej.
Walka o wyjazd do Tokio
W biegu na 110 metrów przez płotki Damian Czykier starał się uzyskać minimum olimpijskie wynoszące 13.32. W tym sezonie brakowało mu niewiele, jego najlepszy czas wynosił 13.43. Polak dobrze wystartował i trzymał się blisko faworyzowanego Wilhelma Belociana, który wygrał bieg. Jednak najbardziej interesował nas czas. Kiedy przy nazwisku Francuza pojawił się rezultat 13.35 wiadomo było, że Damianowi kolejny raz niewiele zabrakło. Ostatecznie uzyskał czas 13.46.
– Wydaje mi się, że głowa najbardziej mnie zatrzymuje. Muszę oczyścić umysł i wrócić do tego, co sprawiało mi przyjemność. Przypomnieć sobie żeby biegi mnie cieszyły i były dla mnie udane – powiedział Czykier po biegu w wywiadzie dla TVP Sport.
Równie blisko wypełnienia olimpijskiej kwalifikacji była Angelika Sarna. W biegu na 800 metrów kobiet bardzo szybkie tempo nadała Freweyni Hailu. Etiopka pokonała ten dystans w czasie 1:57.57 – to drugi najlepszy czas sezonu. Ale rywalki podjęły rzuconą przez nią rękawicę, starając się dotrzymać jej kroku. Nam najbardziej zaimponowała właśnie Sarna, która przebiegła na piątym miejscu w czasie 1:59.72, poprawiając swój rekord życiowy. Aż szkoda, że do wyjazdu na igrzyska zabrakło jej zaledwie dwudziestu dwóch setnych sekundy.
Startowała również Joanna Jóźwik, ale drugą z naszych reprezentantek zgubiła przyjęta taktyka. Polka starała trzymać się w środku stawki, lecz kiedy najlepsze zawodniczki uciekły reszcie, Jóźwik nie miała już szans ich dogonić. Igrzyska zbliżają się wielkimi krokami i jeżeli Joanna nie dostanie się do Japonii, to otwarcie mówi o zakończeniu kariery. Dziś niestety się nie powiodło.
Kopron – Włodarczyk 3:0
Ciekawie zapowiadała się polsko-polska rywalizacja w rzucie młotem kobiet. W tej konkurencji posiadamy aż cztery zawodniczki na dobrym poziomie – Anitę Włodarczyk, Joannę Fiodorow, Malwinę Kopron oraz Katarzynę Furmanek, która ma najmniejsze szanse na wyjazd do Japonii, jednak nie można jej do końca lekceważyć. A do Tokio możemy posłać maksymalnie trzy młociarki. Największe zainteresowanie budziły rzuty naszej dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej. Do Tokio coraz bliżej, zatem każdy kibic powoli zadaje sobie pytanie na jakim etapie znajduje się Anita. Pozytywy są takie, że Włodarczyk w każdym z rzutów przekraczała granicę 70 metrów, co świadczy o pewnej powtarzalności. W dwóch z nich posłała młot poza 73 metr. Jednak sama postawiła sobie za cel posłanie młota o dwa metry dalej, czego nie udało jej się zrealizować.
W dodatku Włodarczyk kolejny raz musiała uznać wyższość Malwiny Kopron, która w czwartej próbie rzuciła na odległość 73.63 – o cztery centymetry dalej od naszej najbardziej utytułowanej zawodniczki. Natomiast w swoim ostatnim rzucie młodsza z Polek zamknęła grę, poprawiając swój wynik na 74.93. Zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN nie zdołała odpowiedzieć swojej rywalce i zakończyła zmagania z wynikiem 73.59.
Tym samym Kopron wygrała z Włodarczyk już w trzecich zawodach w tym sezonie. Regularnie pokonywać taką gigantkę rzutu młotem? Ależ to musi budować Malwinę psychicznie. A my nie możemy doczekać się kolejnego starcia obu pań, które odbędzie się za tydzień podczas mistrzostw Polski.
Lisek szuka formy, bracia rozdają karty
W skoku o tyczce występowali Piotr Lisek, Robert Sobera i Paweł Wojciechowski. Popularny Lisu nie wszedł dobrze zarówno te w zawody, jak i cały sezon rozgrywany na otwartym stadionie – maksymalnie skakał zaledwie 5.65. Piotrek wciąż jednak odczuwa skutki kontuzji pięty – niegroźnej, za to bardzo bolesnej i uprzykrzającej życie. W Chorzowie spalił dwie próby na 5.70. Ale Piotr lubi być pod presją i w trzecim podejściu poprawił swój najlepszy rezultat w sezonie. Niestety, dziś na więcej nie było go stać, choć w trzeciej próbie na 5.80 niewiele zabrakło do pokonania tej wysokości.
Taki sam rezultat – 5.70 – uzyskał również Robert Sobera, zatem rywalizacja w skoku o tyczce na zbliżających się mistrzostwach Polski zapowiada się interesująco. Tym bardziej, że jedynym zawodnikiem który w pierwszym podejściu pokonał poprzeczkę zawieszoną o dziesięć centymetrów niżej był… Paweł Wojciechowski. Niestety, trzeci z Polaków po udanym skoku wycofał się z dalszych startów.
Wspomnieliśmy o tym, że jedną z największych gwiazd 67. ORLEN Memoriału Kusocińskiego był Renaud Lavillenie. Ale startował również jego brat, Valentin. Obaj zażarcie walczyli o zwycięstwo. Młodszy z nich starał się utrzeć nosa staremu mistrzowi, ale bardziej utytułowany z rodzeństwa miał inne plany na to słoneczne popołudnie. W drugiej próbie pokonał 5.86, a następnie przeskoczył poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5.92. To drugi wynik na świecie w tym sezonie, ale mistrzowi olimpijskiemu z Londynu wciąż było mało – podniósł poprzeczkę do sześciu metrów. Tej wysokości już nie udało się pokonać, ale Francuz i tak pokazał się ze świetnej strony.
Działo się również w innych konkurencjach
Mityng rozpoczął się od biegu na 100 metrów kobiet, w którym startowała Ewa Swoboda. Polka zajęła drugie miejsce, uznając wyższość Giny Bass. Zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN nieco spóźniła start, ale miała mocną środkową fazę biegu, podczas której wyszła na prowadzenie. Niestety, na finiszu nieco straciła na szybkości i dała się wyprzedzić swojej rywalce. Z jednej strony to i tak najlepsze rozpoczęcie sezonu w jej karierze, z drugiej – przez strefę mieszaną przeszła ze łzami w oczach, a dziennikarzom powiedziała, że coś ją boli. Jej trenerka wyjaśniła, że Ewa miała problem z rozcięgnem podeszwowym, już od jakiegoś czasu. A to może niepokoić, bo wcześniej jej przygotowanie utrudniały perypetie związane z koronawirusem.
W rzucie młotem mężczyzn obserwowaliśmy to, co cieszy oko każdego polskiego kibica, czyli rywalizację Pawła Fajdka z Wojciechem Nowickim. Nowicki rozpoczął spokojną próbą na 76.68, ale widać było, że jego młot może dziś przełamać granicę osiemdziesięciu metrów. Tak się nie stało, jednak był bardzo blisko dokonania tej sztuki – w trzecim podejściu rzucił 79.92 i wydawało się, że tym razem to on wyjdzie zwycięsko z rywalizacji z bardziej utytułowanym kolegą.
Bo Fajdka na początku nawiedziły demony z igrzysk olimpijskich. Zawodnik Grupy Sportowej ORLEN miał niezaliczone dwie pierwsze próby, choć była w nich niezła moc. W drugiej serii posłał młot w okolice osiemdziesiątego metra, jednak ten wylądował poza wyznaczoną strefą. Trzeci rzut – 72.21 – był wykonany ewidentnie na zaliczenie. Ale po nim Paweł się odblokował. W następnym pobił wynik Nowickiego o pięć centymetrów, a w kolejnym jego młot pofrunął na fenomenalną odległość 82.14. To drugi wynik w tym sezonie – oczywiście, pierwszy również należy do Pawła. Zatem może Paweł wraz z trenerem Szymonem Ziółkowskim znaleźli przepis na sukces w Tokio. Najpierw jeden, spokojny rzut, a później demolka rywali z komfortem psychicznym oraz większym marginesem błędu.
Z kolei w pchnięciu kulą zwyciężył Michał Haratyk, ale wygrana nie przyszła mu łatwo. Zapewnił ją sobie dopiero w ostatniej próbie, posyłając kulę na 20.73 m. Sami zatem widzicie, że konkurs nie stał na wysokim poziomie, taka odległość na nikim nie robi wrażenia. Zwłaszcza w obliczu faktu, że wczoraj Ryan Crouser wręcz zdemolował trzydziestojednoletni rekord Randy’ego Barnesa w tej dyscyplinie, posyłając kulę na kosmiczną odległość 23.37. Ale znając ambicje Michała, on sam zapewne nie jest zadowolony ze swojego występu.
Ponadto z rekordem świata w biegu na 1500 metrów próbowała zmierzyć się Gudaf Tsegay. Etiopka od początku wyraźnie odstawiła resztę stawki, chcąc zapisać się na kartach historii i wymazać rezultat swojej rodaczki, Genzebe Dibaby – 3:50,07. Ta sztuka się nie udała, gdyż zabrakło jej niecałych czterech sekund, ale Tsegay ma małe powody do zadowolenia – poprawiła swój osobisty czas na otwartych obiektach.
Ale chociaż rekordu świata nie zobaczyliśmy, to nie mamy prawa narzekać. W 67. ORLEN Memoriale Kusocińskiego ujrzeliśmy Patryka Dobka – kiedyś niezłego płotkarza, dziś świetnego biegacza na osiemset metrów i kandydata do olimpijskiego medalu. Jakiego koloru? Nie chcemy zapeszać i tego nie powiemy. Ale skoro aktualnie jego czas jest najlepszym w tym sezonie, to wnioski mogą nasuwać się same.
Fot. Newspix